Nie mam gdzie się wpiąć, śmiecić nie lubię, no to wyszło, że tutaj.
Byłem dzisiaj wszamać lancz w Barze Chińczyk w Koleczkowie.
Tak mi wyszło, że zajechałem w okolicę o odpowiedniej porze, a że już kiedyś ten bar przyuważyłem, to zadecydowałem, że to kiedyś będzie dzisiaj.
Zamówiłem sobie wołowinę po syczuańsku. Z ryżem.
Było ..... dziwnie.
Ja bardzo lubię te chińską tandetę, bambusowe pałeczki, papierowe lampiony, przesłodzone ilustracje.
Ale było po prostu dziwnie.
Nie znam takiej kuchni syczuańskiej, jaką dostałem. Może to wpływ polonizacji potraw i jest to kuchnia typu fusion, może skutki walki o wynik ekonomiczny. Nie wiem, wiedzieć nie chcę.
Do głowy mi przyszło, że Ciacho by zamordowała kucharza za ten seler w jedzeniu.
A wołowina nawet koło polędwicy nie stała.
I było bardzo słodkie, jak dla mnie. I w ogóle nie syczuańskie.
Ale zjadłem, nie narzekam, a jedynie się dziwię, podziękowałem w obu językach i zajrzę tam raz jeszcze, tym razem poproszę o najostrzejszą rzecz, jaka podają, z nadzieją, że nie będzie to tasak.
Kuchnia to niesamowita przygoda, nawet podążając ścieżką, która myślisz, że znasz, potrafi cię zaskoczyć.
1
0