Moja przygoda z HTH
Zaczęło się jeszcze w końcu 2009 roku, kiedy to z mężem stanęliśmy w drzwiach salonu na Matarni. Długo trwało zanim powstał projekt, wymyślaliśmy, grymasiliśmy, brakło też kasy na złożenie zamówienia, bo wciąż staraliśmy się sprzedać stare mieszkanie. Montaż kuchni odbył się we wrześniu 2010, czyli przysłowiowe parę dni temu. Zadowoleni jesteśmy wlaściciwie ze wszystkiego: z obsługi przed i posprzedażowej (słowa uznania dla Pana Marka, który czekał na nas pod domem prawie godzinę, gdy mąż utknął w korku na Kartuskiej), z montażu, który odbył się dokladnie w ustalonych terminach, z błysku zazdrości w oczach osób, które nas odwiedzają. Czy możemy na coś narzekać? Mąż mówi, że jedynie na zdolności wokalne panów od montażu;-), których przy okazji pozdrawiamy. A ceny? Ceny jakie są każdy widzi;-))). Jak ktoś nie ma na HTH, to idzie do tzw. stolarzy i robi PRAWIE taką samą kuchnię. Dla mnie PRAWIE robi jednak ogromną różnicę...