Wczoraj zamówiłem dla siebie i małżonki dwa burgery i frytki z sosem serowym przez jeden z popularnych portali gastronomicznych. To, co dostałem, przerosło moje najgorsze koszmary. Bułki skapcaniałe (smakowały, jak dopiero co rozmrożone pieczywo), gramatura mięsa niezgodna z deklarowaną (zważyłem), sos przypominał zwykłą mieszankę majonezu i ketchupu, sałata zwiędła i nie rozdrobniona. Burger, który w założeniu miał być diabelsko ostry, był ledwo wyczuwalnie pikantny. Podsumowując: o niebo lepsze burgery sprzedawano z budek na początku lat dziewięćdziesiątych. Frytki to już w ogóle katastrofa. Na wpół surowe flaki spalone z wierzchu. Sos serowy obok sera nawet nie leżał, przypominał w smaku hummus zmieszany ze śladową ilością serka topionego. Wszystko nawet nie letnie, lecz zimne. Podsumowaniem tego "królewskiego obiadu" były sensacje żołądkowe moje i żony.