Druga nasza wizyta. Wpadliśmy w sobotę w południe, żeby ominąć cowieczorne dzikie tłumy, hałas i harmider. Górna sala, zajęty tylko jeden mały stolik, więc wybraliśmy trochę większy przy oknie. Od razu podeszła do nas kelnerka, pyta czy we dwójkę, a skoro tak to zapraszam do najmniejszego stolika w środku sali. Uprzejmie odpowiadam, że skoro sala jest pusta to chyba możemy usiąść gdzie nam się podoba? Otóż NIE, bo za chwilę mogą być wszystkie zajęte, nigdy nie wiadomo. Stwierdziłem, że jak będzie trzeba to się przesiądziemy. Hmyknięcie w odpowiedzi, foch na twarzy i przez resztę wizyty lustrowanie nas jak wrogów, tak że kęs stawał w gardle. Może mam na ryju napisane, że nie zostawię tu 200 zł + 100 zł napiwku (choć i tak nie da się tu wydać mniej niż 60 na skromny lunch), ale jestem do jasnej ciasnej gościem i chcę być traktowany z szacunkiem! Jedzenie jest owszem całkiem dobre, ale zawsze mam takie wrażenie, że powinienem kłaniać się i dziękować, że mnie w ogóle tu wpuszczono. Wystrój klubu a nie restauracji, muzyka tak głośna, że nie da się rozmawiać, ceny z niebios, a obsługa z piekieł. Swoją drogą tego dnia z głośników leciał w kółko TEN SAM KAWAŁEK! Śmiechu warte. Nie wrócę.