Witam Was dziewczyny.
Dzisiaj mija dokładnie tydzień od mojego porodu. W zeszłym tygodniu w piątek miałam wizytę kontrolną, bo byłam już 3 dni po terminie. Rano zrobiono mi ktg, usg i badanie ginekologiczne. Po badaniu ginekologicznym lekarz miała podejrzenia, że sączą mi się wody płodowe. Dostałam wkładkę, która wykrywa wody płodowe. Po trzech godzinach miałam się zgłosić. Wkładka była niebieska, co oznacza, że to wody. O 14:00 przyjęto mnie na salę porodową. Dostałam oksytocynę. Mój organizm zareagował od razu. Skurcze 30-sekundowe co 3 minuty. Bardzo bolesne. O 14:00 miałam rozwarcie na opuszek palca. Czekałam do 4 cm żeby dostać znieczulenie. Niestety mimo silnych i bolesnych skurczów rozwarcie nie postępowało. Męczyłam się strasznie. Wieczorem błagałam lekarza o cesarskie cięcie. Mój partner był przerażony tym jak mnie katują. Rozmawiając z lekarzem postanowiliśmy poczekać całą noc, nie podając już oksytocyny. Ale niestety skurcze nie przeszły, a rozwarcie dalej na opuszek palca. I tak po całej nocy mordęgi o 5 nad ranem, leżąc na łóżku i płacząc z bólu błagałam o cesarkę. Wreszcie lekarz się nade mną zlitował, ale chciał mnie jeszcze męczyć oksytocyną... chyba nie chciało mu się po prostu rozbić tej cesarki. O 6:20 na świat przyszła moja mała Kruszynka :) Zwieńczenie mojego cierpienia. Wierzę, że było warto, ale czy musieli mnie tak męczyć? Na szkole rodzenia mówiono, że nie męczą kobiety dłużej niż 10 godzin. Mój poród trwał 16... a i tak skończył się cesarskim cięciem. Niestety bardzo nie podobało mi się traktowanie mojego partnera na sali porodowej. Traktowano go jak powietrze, a gdyby nie on... chyba bym tego nie przeżyła. Warunki są super to fakt. Wanna z hydromasażem i ten spokój. Ale mój poród to była trauma. Gdyby nie moja konsekwencja, pewnie faszerowaliby mnie dalej oksytocyną, aż bym padła. Po tych przeżyciach nigdy nie zdecyduję się już na poród naturalny. A gdy jechałam na zdjęcie szwów, rozpłakałam się przed wejściem na oddział położniczy. Mam nadzieję, że kiedyś zapomnę. Po czasie okazało się, że miałam zielone wody... i nikt mi o tym wcześniej nie raczył powiedzieć. Na szczęście mała niczym nie zdążyła się zarazić, ale kto wie co mogłoby się stać gdybym nie była tak konsekwentna jeśli chodzi o cesarkę. A jeśli chodzi o wody... miałam pęknięcie boczne, więc przed samym porodem miałam tych wód tak mało, że było widać jak moja Mała jest ułożona. Operował mnie doktor Chmielewski. Niestety nie mam dobrej opinii na jego temat. Myślę, że czytając powyższe nie macie wątpliwości dlaczego. Natomiast jeśli chodzi o cięcie - zrobione przez tego lekarza bardzo dobrze.
Jeśli chodzi o pobyt na sali poporodowej to moje wrażenia są bardzo pozytywne. Rewelacyjna opieka. Położne wspaniałe kobiety. Wszyscy bardzo dbają o to żeby wrócić do formy. Bardzo pomagają w opiece nad maluszkiem i super włączają w to ojca, co po cesarce jest koniecznością, bo mama leży.
Na szczęście jesteśmy już w domku i mamy się świetnie :) Jeżeli miałybyście jakieś pytania to w miarę możliwości postaram się odpowiedzieć.
Wśród większości dobrych opinii na temat porodów w swissmedzie - jest mój post, który jest dowodem na to, że nie zawsze wszystko wygląda tak kolorowo. Pieniądze niestety nie są tutaj żadną gwarancją.
Serdecznie pozdrawiam i nie życzę żadnej z Was podobnych doświadczeń.
