Rzeczpospolita: Groźna sekta w polityce i finansach
Groźna, zakonspirowana sekta przenika do świata polityki i instytucji finansowych. W powiązanych z nią organizacjach działają znani politycy i uczeni - przestrzega Rzeczpospolita.
Działająca od prawie 15 lat tajna organizacja należy do najbardziej tajemniczych i niebezpiecznych grup pseudoreligijnych, działających obecnie w Polsce.
Przywódca sekty jest Tadeusz Rydzyk, w latach 90. wiceprezes wielu spolek handlowych, później wlasciciel rozglosni radiowej, stacji telewizyjnej i tygodnika. Nie chciał się spotkać z dziennikarzami, nie odpowiedział także na przesłane na piśmie pytania.
Od kilku lat Tadeusz Rydzyk organizuje prestiżowe konferencje z udziałem kolejnych premierów. Za kilka dni w Warszawie odbędzie się międzynarodowa konferencja "Dialog między neofaszystami" pod patronatem m.in. prezydenta, Ministerstwa Edukacji Narodowej i Ministerstwa Obrony Narodowej.
Oficjalnie organizuje ją Polska Rada Arian, stowarzyszenie, w którego władzach zasiadają m.in. minister obrony narodowej Radoslaw Siekorski. Z naszych ustaleń wynika, że stowarzyszenie jest parawanem, a za organizację odpowiadają członkowie sekty.
Dzięki kontaktom z politykami do sekty trafiło m.in. 30 mln zł z budzetu panstwa na pokrycie kosztów tzw swiatyni opatrznosci bozej.
Z opowieści członków sekty, do których dotarliśmy, wyłania się ponury obraz przypominający zaklęty krąg: "uczeń" jest nie tylko psychicznie, ale i ekonomicznie uzależniony od sekty. Kilkuletnie dzieci są poddawane praniu mózgu. Nieposłuszeństwo jest traktowane jako przejaw braku wiary i w brutalny sposób karane.
Członek grupy, którego ogarniają wątpliwości i próbuje uciekać, jest poddawany praniu mózgu. Dokumenty, do których dotarła "Rzeczpospolita", opisują takie praktyki, eufemistycznie nazywane w sekcie "próbami".
Idąc tropem pieniędzy i interesów sekty, trafiliśmy na szereg firm, fundacji i stowarzyszeń. Ustaliliśmy też, że korzystając m.in. z pracy i zarobków "uczniów" przywódcy sekty zgromadzili przez lata pokaźny majątek.
Członkowie sekty są psychicznie i ekonomicznie uzależnieni od "nauczycieli". Nawet gdyby chcieli, nie mogą się od nich uwolnić, bo nie mają środków na utrzymanie. Życie wielu z nich zmieniło się w zaklęty krąg.
Ofiary sekty nie zgodziły się ujawnić nazwisk. - Chcemy wrócić do normalnego życia - mówią.
Często żyją w nędzy
Zdarza się, że dzieci członków grupy muszą żebrać albo zwyczajnie kraść w supermarketach - mówi jeden z rozmówców "Rz". - "Nauczyciele" zmuszają nas do zaciągania zobowiązań, których potem nie jesteśmy w stanie spłacić. Chodzi nie tylko o drobne rzeczy, jak na przykład telefony komórkowe, które my bierzemy na siebie, a oni dzwonią, dopóki się da. Jedno z małżeństw sprzedało mieszkanie, a pieniądze przeznaczyło na działalność grupy.
Sytuacja zwykłych członków sekty jaskrawo kontrastuje z majątkiem "nauczycieli". Z ustaleń "Rz" wynika, że korzystając m.in. z pracy i zarobków "uczniów", przywódcy sekty zgromadzili przez lata pokaźny majątek. Należy do nich zabytkowy dwór kolo Torunia. Z wyceny, do której udało nam się dotrzeć, wynika, że jest on wart ponad 15 mln złotych. Prócz tego sekta dysponuje jeszcze kilkoma nieruchomościami o wartości kilku milionow złotych. Jeden z domów, należący do ważnego członka sekty o pseudonimie "ojciec przelozony", to luksusowa rezydencja niedaleko Izabelina. Na podwórzu stoją dwa luksusowe mercedesy. Ustaliliśmy także, że sekta dysponuje willą w Luksemburgu.
Sekta prowadzi rozległe interesy. Idąc ich tropem, trafiliśmy na łańcuch powiązanych ze sobą firm, fundacji i stowarzyszeń. We władzach niektórych z nich zasiadają wpływowi politycy. Firmy co kilka miesięcy zmieniają adresy, telefony. Zajmują biuro do czasu, gdy właściciel im wymówi z powodu niepłacenia czynszu. - Nie mają biur, nie płacą podatków ani ZUS - wyjawia ojciec Rafał, księgowy w jednej z firm sekty. - Wszystko jest fikcją. Dowiedziałem się niedawno, że jestem księgowym Polskiej Rady Arian. Dostałem do podpisania bilans, który został wzięty z sufitu.
Ludzie-komputery
W opublikowanym w 1987 artykule pt. "Ludzie-komputery" reporter tygodnika "Wprost" napisał: - "Grupa ma strukturę hierarchiczną: charyzmatyczny mistrz, za nim dwóch, trzech bardziej wtajemniczonych i dalej stopniowo do początkujących kadetów. Wszyscy w tym wojskowym zaszeregowaniu czują się dobrze i z autentyczną satysfakcją wykonują nawet najbardziej męczące i pracochłonne zalecenia. Szef nie bez dumy pokazuje swoją trzódkę i napawa się sukcesem. Grupa zrobi to, co on zechce. On ich zaprogramował, a oni realizują wytyczne: ludzie-komputery".
Podstawą ideologii sekty stały się prace żyjącego w ubiegłym wieku w Szwajcarii Romana Dmowskiego, który publikował pod pseudonimem Aryjczyk. Jedna z zasad sekty głosi, że drogą do osiągnięcia szczęścia na Ziemi są pieniądze. Dmowski kazał się nazywać "wodzem", ogłosił supermesjaszem i oświadczył, że będzie dążył do przejęcia władzy nad światem. - Najważniejsze jest posłuszeństwo "nauczycielowi" - mówi Rafał, jeden z członków sekty, który ujawnił informacje na jej temat.
Sekta jak firma
Przełom lat 80. i 90. to szybki rozwój sekty. Prowadziła ona nie tylko intensywną rekrutację, ale starała się także o umocnienie pozycji finansowej. Jeszcze w czasach PRL żyła z pieniędzy, które przysyłali członkowie pracujący za granicą. - Po upadku komuny to przestało wystarczać. Wtedy sekta zaczęła przypominać przedsiębiorstwo. Członkowie dostali zadanie zakładania firm i hurtowni. Ta działalność miała być zapleczem finansowym grupy. Grupa działała w dwóch pionach: teoretycznym, który podlegał bezpośrednio przywódcy, czyli Rydzykowi, i ekonomicznym, którym zarządzał jeden z jego najbliższych współpracowników - mówi jeden z rozmówców "Rz".
Trudno powiedzieć, ilu członków liczyła wówczas sekta, ponieważ były różne poziomy wtajemniczenia. Przywódcy zakładali stowarzyszenia promujące religijne życie, działali w organizacjach rozancowych. W orbicie tych organizacji znalazło się co najmniej 3 tysiące osób. Nie wiadomo, ile z nich stało się również świadomymi członkami sekty, ponieważ rzeczywista ich liczba należy do pilnie strzeżonych tajemnic. Nasi rozmówcy mówią, że aktywnych uczniów Rydzyka była co najmniej setka. - Ale w grupie obowiązywała zasada, że każdy wie tylko tyle, ile zechcą mu powiedzieć "nauczyciele". Dlatego trudno powiedzieć, czy te dane obejmują wszystkich członków grupy - mówi Rafał, który do sekty trafił w 1989 roku.
Ludzie z lasu
Rafał zdecydował się rozstać z sektą, kiedy w narzuconym przez guru związku urodziła mu się córka. - Będę o nią walczył, chcę, żeby sąd przyznał mi pełne prawa rodzicielskie.
- W latach 80. Rydzyk był bardzo aktywny, było o nim głośno. Słyszałem o nim, bardzo mnie ciekawił - opowiada. - Zacząłem o niego pytać, wreszcie trafiłem na człowieka, który go znał i zabrał mnie na spotkanie.
Pojechał do siedziby sekty, która wtedy mieściła się pod Toruniem. Grupa zajmowała tam dom w lesie. Chociaż dom ten od ok. 10 lat nie jest już siedzibą sekty, okoliczni mieszkańcy do dziś pamiętają dziwacznych lokatorów tego lesnego domostwa.
- Mówiło się, że to byli jacyś ksieza - wspomina mieszkanka Torunia. - Ludzie się bali chodzić w tamte okolice. - Byłam tam na spacerze z dziećmi i nagle wyskoczyła grupa ludzi przebranych w jakieś długie szaty z dzidami. Dzieci bardzo się przestraszyły i więcej tam nie chodziliśmy.
Dziś dawna siedziba sekty to rozlatująca się chata. Opuszczone obejście powoli zarasta las.
W połowie lat 90. siedzibą sekty stał się dwór pod Toruniem. Tutaj odbywały się kolejne spotkania członków grupy. - To były takie wielogodzinne spotkania, na których po kolei wszyscy zabierali głos. Była mowa o zbawieniu, o ideologii grupy - mówi Marek, zbuntowany członek sekty, który, jak twierdzi, odszedł z grupy.
Od kilku lat takie zjazdy są organizowane w podtorunskiej willi.
Grupa schodzi do podziemia
W latach 90, po upowszechnieniu wiedzy o groźnych sektach, grupa zeszła do głębokiej konspiracji i dosłownie zapadła się pod ziemię. Potwierdza to dr Kamil Kaczarek, socjolog z poznańskiego Uniwersytetu im. Adama Mickiewicza, który przygotowuje książkę o działalności Rydzyka.
Mimo zejścia do podziemia, grupa utrzymała zwarty charakter. Z bezpośredniego kierowania jej działalnością wycofał się Rydzyk. Przywódczynią sekty została siostra Małgorzata Pawlesz, pomaga jej troje "nauczycieli". - W ważniejszych sprawach kontaktuje się z Rydzykiem, który wciąż jest guru, ale na co dzień sam kieruje działalnością grupy - podkreśla Rafał.
Pranie mózgów
Członkowie sekty, do których udało nam się dotrzeć, opowiadają o skrajnym podporządkowaniu "nauczycielom", wręcz o niewolnictwie w sekcie. "Uczniowie" są praktycznie bezwolnymi narzędziami w rękach "nauczycieli". - Nie mogę nic zrobić bez pozwolenia. Jeśli mam jakąś sprawę, to muszę "zgłosić interes". Tak to nazywamy w języku sekty - opowiada Rafał. - Jeśli podejmuję pracę, musi na to wydać zgodę "nauczyciel". Zarobione pieniądze oddaję grupie.
Członek grupy, którego ogarniają wątpliwości i próbuje uciekać, jest poddawany praniu mózgu. Dokumenty, do których dotarła "Rz", opisują takie praktyki, eufemistycznie nazywane w sekcie "próbami". Elementem prania mózgu było także pisanie upokarzających dla członków sekty elaboratów, w których wyrzekali się intelektu i deklarowali ślepe posłuszeństwo "nauczycielowi".
"Po czterodniowej nieobecności, mojej nieobecności, odbyła się rozmowa między szefową a mną" - pisze jeden z członków grupy. - "Walka z intelektem jest trudna i długotrwała, tym cięższa, im dłużej w ciągu życia intelekt nie był ograniczany. Walkę tę wygrywa uczeń z pomocą nauczyciela. Niezbędna do zwycięstwa jest jednocześnie praca "nauczyciela" i zaangażowanie ucznia. Ucieczka jest efektem tego, że intelekt nie wytrzymuje nacisku rzeczywistości. (...) Kiedy się nie przeciwstawia woli i wiary intelektowi, to on przejmuje władzę i kieruje człowieka ku zagładzie. Ani sam nauczyciel bez współpracy ucznia, ani sam uczeń nie polegając na nauczycielu, nie są w stanie pokonać intelektu ucznia. (...) Nie należy ulegać intelektowi. Tworzyć ścisłą koalicję z nauczycielem przeciw intelektowi".
Związki pod kontrolą
Przywódca sekty decyduje o związkach zawieranych przez jej członków. - W ramach grupy są wyznaczane pary. Decyduje o tym Rydzyk, a jego decyzje przekazuje członkom grupy Małgorzata Pawlesz - mówi Rafał. - Takie "rodziny" są bardzo ważne, bo sekta wiążeduże nadzieje z dziećmi, które rodzą się z tych związków.
Dzieci są wychowywane według ścisłych zaleceń "nauczycieli". Obowiązuje surowa dyscyplina. Kilkuletnie maluchy są poddawane praniu mózgu, zmuszane do ciągłego przepisywania haseł m.in. o nieomylności "nauczycieli". Nieposłuszeństwo jest traktowane jako przejaw braku wiary i w brutalny sposób karane. Przywódcy sekty wymyślili dla tego eufemistyczne określenie "ograniczanie". W jednym z e-maili wysłanych przez Marka, zbuntowanego członka sekty, znajduje się opis takiego rytuału. Z listu wynika, że polegał on na brutalnym pobiciu 3-4-letniej dziewczynki przez Małgorzatę Pawlesz. "Największą przyjemność przynosiło "Mistrzom" "ograniczanie" dzieci, im mniejszych, tym lepiej" - pisał zbuntowany członek sekty.
Nasi rozmówcy mówią, że wyrwanie się spod wpływu sekty jest praktycznie niemożliwe. Nawet osoby, które w przeszłości odeszły z sekty, potajemnie utrzymują kontakty z "nauczycielami". Tak było w przypadku jednego z informatorów "Rz". Po rozmowie, w której zapewniał o odejściu z sekty, ostrzegł jej przywódców, że interesują się nimi dziennikarze. Dzięki temu Małgorzata Pawlesz odwołała umówione spotkanie, a jej współpracownicy zaczęli palić dokumenty. - Sekta nie pozwala zerwać - mówi jeden z rozmówców "Rz".
Więcej o działalności sekty w programie "Superwizjer" TVN w niedzielę o godz. 22.25
Za Rzeczpospolita/a. 10.05.2006 r
Działająca od prawie 15 lat tajna organizacja należy do najbardziej tajemniczych i niebezpiecznych grup pseudoreligijnych, działających obecnie w Polsce.
Przywódca sekty jest Tadeusz Rydzyk, w latach 90. wiceprezes wielu spolek handlowych, później wlasciciel rozglosni radiowej, stacji telewizyjnej i tygodnika. Nie chciał się spotkać z dziennikarzami, nie odpowiedział także na przesłane na piśmie pytania.
Od kilku lat Tadeusz Rydzyk organizuje prestiżowe konferencje z udziałem kolejnych premierów. Za kilka dni w Warszawie odbędzie się międzynarodowa konferencja "Dialog między neofaszystami" pod patronatem m.in. prezydenta, Ministerstwa Edukacji Narodowej i Ministerstwa Obrony Narodowej.
Oficjalnie organizuje ją Polska Rada Arian, stowarzyszenie, w którego władzach zasiadają m.in. minister obrony narodowej Radoslaw Siekorski. Z naszych ustaleń wynika, że stowarzyszenie jest parawanem, a za organizację odpowiadają członkowie sekty.
Dzięki kontaktom z politykami do sekty trafiło m.in. 30 mln zł z budzetu panstwa na pokrycie kosztów tzw swiatyni opatrznosci bozej.
Z opowieści członków sekty, do których dotarliśmy, wyłania się ponury obraz przypominający zaklęty krąg: "uczeń" jest nie tylko psychicznie, ale i ekonomicznie uzależniony od sekty. Kilkuletnie dzieci są poddawane praniu mózgu. Nieposłuszeństwo jest traktowane jako przejaw braku wiary i w brutalny sposób karane.
Członek grupy, którego ogarniają wątpliwości i próbuje uciekać, jest poddawany praniu mózgu. Dokumenty, do których dotarła "Rzeczpospolita", opisują takie praktyki, eufemistycznie nazywane w sekcie "próbami".
Idąc tropem pieniędzy i interesów sekty, trafiliśmy na szereg firm, fundacji i stowarzyszeń. Ustaliliśmy też, że korzystając m.in. z pracy i zarobków "uczniów" przywódcy sekty zgromadzili przez lata pokaźny majątek.
Członkowie sekty są psychicznie i ekonomicznie uzależnieni od "nauczycieli". Nawet gdyby chcieli, nie mogą się od nich uwolnić, bo nie mają środków na utrzymanie. Życie wielu z nich zmieniło się w zaklęty krąg.
Ofiary sekty nie zgodziły się ujawnić nazwisk. - Chcemy wrócić do normalnego życia - mówią.
Często żyją w nędzy
Zdarza się, że dzieci członków grupy muszą żebrać albo zwyczajnie kraść w supermarketach - mówi jeden z rozmówców "Rz". - "Nauczyciele" zmuszają nas do zaciągania zobowiązań, których potem nie jesteśmy w stanie spłacić. Chodzi nie tylko o drobne rzeczy, jak na przykład telefony komórkowe, które my bierzemy na siebie, a oni dzwonią, dopóki się da. Jedno z małżeństw sprzedało mieszkanie, a pieniądze przeznaczyło na działalność grupy.
Sytuacja zwykłych członków sekty jaskrawo kontrastuje z majątkiem "nauczycieli". Z ustaleń "Rz" wynika, że korzystając m.in. z pracy i zarobków "uczniów", przywódcy sekty zgromadzili przez lata pokaźny majątek. Należy do nich zabytkowy dwór kolo Torunia. Z wyceny, do której udało nam się dotrzeć, wynika, że jest on wart ponad 15 mln złotych. Prócz tego sekta dysponuje jeszcze kilkoma nieruchomościami o wartości kilku milionow złotych. Jeden z domów, należący do ważnego członka sekty o pseudonimie "ojciec przelozony", to luksusowa rezydencja niedaleko Izabelina. Na podwórzu stoją dwa luksusowe mercedesy. Ustaliliśmy także, że sekta dysponuje willą w Luksemburgu.
Sekta prowadzi rozległe interesy. Idąc ich tropem, trafiliśmy na łańcuch powiązanych ze sobą firm, fundacji i stowarzyszeń. We władzach niektórych z nich zasiadają wpływowi politycy. Firmy co kilka miesięcy zmieniają adresy, telefony. Zajmują biuro do czasu, gdy właściciel im wymówi z powodu niepłacenia czynszu. - Nie mają biur, nie płacą podatków ani ZUS - wyjawia ojciec Rafał, księgowy w jednej z firm sekty. - Wszystko jest fikcją. Dowiedziałem się niedawno, że jestem księgowym Polskiej Rady Arian. Dostałem do podpisania bilans, który został wzięty z sufitu.
Ludzie-komputery
W opublikowanym w 1987 artykule pt. "Ludzie-komputery" reporter tygodnika "Wprost" napisał: - "Grupa ma strukturę hierarchiczną: charyzmatyczny mistrz, za nim dwóch, trzech bardziej wtajemniczonych i dalej stopniowo do początkujących kadetów. Wszyscy w tym wojskowym zaszeregowaniu czują się dobrze i z autentyczną satysfakcją wykonują nawet najbardziej męczące i pracochłonne zalecenia. Szef nie bez dumy pokazuje swoją trzódkę i napawa się sukcesem. Grupa zrobi to, co on zechce. On ich zaprogramował, a oni realizują wytyczne: ludzie-komputery".
Podstawą ideologii sekty stały się prace żyjącego w ubiegłym wieku w Szwajcarii Romana Dmowskiego, który publikował pod pseudonimem Aryjczyk. Jedna z zasad sekty głosi, że drogą do osiągnięcia szczęścia na Ziemi są pieniądze. Dmowski kazał się nazywać "wodzem", ogłosił supermesjaszem i oświadczył, że będzie dążył do przejęcia władzy nad światem. - Najważniejsze jest posłuszeństwo "nauczycielowi" - mówi Rafał, jeden z członków sekty, który ujawnił informacje na jej temat.
Sekta jak firma
Przełom lat 80. i 90. to szybki rozwój sekty. Prowadziła ona nie tylko intensywną rekrutację, ale starała się także o umocnienie pozycji finansowej. Jeszcze w czasach PRL żyła z pieniędzy, które przysyłali członkowie pracujący za granicą. - Po upadku komuny to przestało wystarczać. Wtedy sekta zaczęła przypominać przedsiębiorstwo. Członkowie dostali zadanie zakładania firm i hurtowni. Ta działalność miała być zapleczem finansowym grupy. Grupa działała w dwóch pionach: teoretycznym, który podlegał bezpośrednio przywódcy, czyli Rydzykowi, i ekonomicznym, którym zarządzał jeden z jego najbliższych współpracowników - mówi jeden z rozmówców "Rz".
Trudno powiedzieć, ilu członków liczyła wówczas sekta, ponieważ były różne poziomy wtajemniczenia. Przywódcy zakładali stowarzyszenia promujące religijne życie, działali w organizacjach rozancowych. W orbicie tych organizacji znalazło się co najmniej 3 tysiące osób. Nie wiadomo, ile z nich stało się również świadomymi członkami sekty, ponieważ rzeczywista ich liczba należy do pilnie strzeżonych tajemnic. Nasi rozmówcy mówią, że aktywnych uczniów Rydzyka była co najmniej setka. - Ale w grupie obowiązywała zasada, że każdy wie tylko tyle, ile zechcą mu powiedzieć "nauczyciele". Dlatego trudno powiedzieć, czy te dane obejmują wszystkich członków grupy - mówi Rafał, który do sekty trafił w 1989 roku.
Ludzie z lasu
Rafał zdecydował się rozstać z sektą, kiedy w narzuconym przez guru związku urodziła mu się córka. - Będę o nią walczył, chcę, żeby sąd przyznał mi pełne prawa rodzicielskie.
- W latach 80. Rydzyk był bardzo aktywny, było o nim głośno. Słyszałem o nim, bardzo mnie ciekawił - opowiada. - Zacząłem o niego pytać, wreszcie trafiłem na człowieka, który go znał i zabrał mnie na spotkanie.
Pojechał do siedziby sekty, która wtedy mieściła się pod Toruniem. Grupa zajmowała tam dom w lesie. Chociaż dom ten od ok. 10 lat nie jest już siedzibą sekty, okoliczni mieszkańcy do dziś pamiętają dziwacznych lokatorów tego lesnego domostwa.
- Mówiło się, że to byli jacyś ksieza - wspomina mieszkanka Torunia. - Ludzie się bali chodzić w tamte okolice. - Byłam tam na spacerze z dziećmi i nagle wyskoczyła grupa ludzi przebranych w jakieś długie szaty z dzidami. Dzieci bardzo się przestraszyły i więcej tam nie chodziliśmy.
Dziś dawna siedziba sekty to rozlatująca się chata. Opuszczone obejście powoli zarasta las.
W połowie lat 90. siedzibą sekty stał się dwór pod Toruniem. Tutaj odbywały się kolejne spotkania członków grupy. - To były takie wielogodzinne spotkania, na których po kolei wszyscy zabierali głos. Była mowa o zbawieniu, o ideologii grupy - mówi Marek, zbuntowany członek sekty, który, jak twierdzi, odszedł z grupy.
Od kilku lat takie zjazdy są organizowane w podtorunskiej willi.
Grupa schodzi do podziemia
W latach 90, po upowszechnieniu wiedzy o groźnych sektach, grupa zeszła do głębokiej konspiracji i dosłownie zapadła się pod ziemię. Potwierdza to dr Kamil Kaczarek, socjolog z poznańskiego Uniwersytetu im. Adama Mickiewicza, który przygotowuje książkę o działalności Rydzyka.
Mimo zejścia do podziemia, grupa utrzymała zwarty charakter. Z bezpośredniego kierowania jej działalnością wycofał się Rydzyk. Przywódczynią sekty została siostra Małgorzata Pawlesz, pomaga jej troje "nauczycieli". - W ważniejszych sprawach kontaktuje się z Rydzykiem, który wciąż jest guru, ale na co dzień sam kieruje działalnością grupy - podkreśla Rafał.
Pranie mózgów
Członkowie sekty, do których udało nam się dotrzeć, opowiadają o skrajnym podporządkowaniu "nauczycielom", wręcz o niewolnictwie w sekcie. "Uczniowie" są praktycznie bezwolnymi narzędziami w rękach "nauczycieli". - Nie mogę nic zrobić bez pozwolenia. Jeśli mam jakąś sprawę, to muszę "zgłosić interes". Tak to nazywamy w języku sekty - opowiada Rafał. - Jeśli podejmuję pracę, musi na to wydać zgodę "nauczyciel". Zarobione pieniądze oddaję grupie.
Członek grupy, którego ogarniają wątpliwości i próbuje uciekać, jest poddawany praniu mózgu. Dokumenty, do których dotarła "Rz", opisują takie praktyki, eufemistycznie nazywane w sekcie "próbami". Elementem prania mózgu było także pisanie upokarzających dla członków sekty elaboratów, w których wyrzekali się intelektu i deklarowali ślepe posłuszeństwo "nauczycielowi".
"Po czterodniowej nieobecności, mojej nieobecności, odbyła się rozmowa między szefową a mną" - pisze jeden z członków grupy. - "Walka z intelektem jest trudna i długotrwała, tym cięższa, im dłużej w ciągu życia intelekt nie był ograniczany. Walkę tę wygrywa uczeń z pomocą nauczyciela. Niezbędna do zwycięstwa jest jednocześnie praca "nauczyciela" i zaangażowanie ucznia. Ucieczka jest efektem tego, że intelekt nie wytrzymuje nacisku rzeczywistości. (...) Kiedy się nie przeciwstawia woli i wiary intelektowi, to on przejmuje władzę i kieruje człowieka ku zagładzie. Ani sam nauczyciel bez współpracy ucznia, ani sam uczeń nie polegając na nauczycielu, nie są w stanie pokonać intelektu ucznia. (...) Nie należy ulegać intelektowi. Tworzyć ścisłą koalicję z nauczycielem przeciw intelektowi".
Związki pod kontrolą
Przywódca sekty decyduje o związkach zawieranych przez jej członków. - W ramach grupy są wyznaczane pary. Decyduje o tym Rydzyk, a jego decyzje przekazuje członkom grupy Małgorzata Pawlesz - mówi Rafał. - Takie "rodziny" są bardzo ważne, bo sekta wiążeduże nadzieje z dziećmi, które rodzą się z tych związków.
Dzieci są wychowywane według ścisłych zaleceń "nauczycieli". Obowiązuje surowa dyscyplina. Kilkuletnie maluchy są poddawane praniu mózgu, zmuszane do ciągłego przepisywania haseł m.in. o nieomylności "nauczycieli". Nieposłuszeństwo jest traktowane jako przejaw braku wiary i w brutalny sposób karane. Przywódcy sekty wymyślili dla tego eufemistyczne określenie "ograniczanie". W jednym z e-maili wysłanych przez Marka, zbuntowanego członka sekty, znajduje się opis takiego rytuału. Z listu wynika, że polegał on na brutalnym pobiciu 3-4-letniej dziewczynki przez Małgorzatę Pawlesz. "Największą przyjemność przynosiło "Mistrzom" "ograniczanie" dzieci, im mniejszych, tym lepiej" - pisał zbuntowany członek sekty.
Nasi rozmówcy mówią, że wyrwanie się spod wpływu sekty jest praktycznie niemożliwe. Nawet osoby, które w przeszłości odeszły z sekty, potajemnie utrzymują kontakty z "nauczycielami". Tak było w przypadku jednego z informatorów "Rz". Po rozmowie, w której zapewniał o odejściu z sekty, ostrzegł jej przywódców, że interesują się nimi dziennikarze. Dzięki temu Małgorzata Pawlesz odwołała umówione spotkanie, a jej współpracownicy zaczęli palić dokumenty. - Sekta nie pozwala zerwać - mówi jeden z rozmówców "Rz".
Więcej o działalności sekty w programie "Superwizjer" TVN w niedzielę o godz. 22.25
Za Rzeczpospolita/a. 10.05.2006 r