Wczoraj wybrałam się ze znajomymi na naleśniki, tak niegdyś polecane przez mojego kolegę. Po zapowiedzianych 20 minutach, które przeciągnęły się w 50 dostaliśmy swoje jedzenie. Tortilla okazała się być inaczej złożonym naleśnikiem, które zamiast "dodawanego do każdej tortilli sosu czosnkowego" miało na sobie kleksy z koncentratu pomidorowego, a zamiast rodzynek - brzoskwinie (rodzynki akurat się skończyły). Papryczka pepperoni z naleśnika była zwykłą papryką z octu, nie wspominając o powalającej ilości farszu - znajdował się aż w 1/5 naleśnika, tylko na środku - resztę stanowiło ciasto z ciastem.
Restauracja najwyraźniej się nie wyrabia z ilością zamówień i mogłaby rozważyć zatrudnienie dodatkowych kucharzy, bo dosłownie wszyscy pozostali klienci także się musieli wykłócać o swoje zamówienia, łącznie z matką trójki dzieci, które zaczęły płakać z głodu, bo tyle czekały na posiłek. Wspaniała atmosfera.