Re: Żony marynarzy......
Po pierwsze, tak jak napisaliście, tak powtórzę, nie biadolę i nie rozpaczam, bo wiedziałam na co się piszę. Świadomie wybrałam na męża marynarza i wcale nie jest mi z tego powodu źle. Nie zawsze też jest różowo i kolorowo, oczywiście są też gorsze chwile, ale to nie powód, żeby się użalać nad sobą i jęczeć z pretensjami niewiadomo do kogo i o co. Taki zawód i tyle. Chociaż jestem w stanie zrozumieć, że być może nie każdy się do takiego związku nadaje, ale nad tym trzeba się zastanowić wcześniej. Mnie to nie przeszkadza, ja sobie radzę sama, a nawet jak mi źle to też potrafię wziąć się w garść a nie marudzić i płakać, bo mąż na statku. Jeśli ktoś nie jest w stanie ogarnąć siebie i domu sam to nie powinien nawet na marynarza spojrzeć.
Po drugie, nie rozumiem dlaczego odległość ma być przeszkodą w byciu wsparciem i ostoją dla drugiej osoby? Naprawdę myślicie, że bycie ze sobą na co dzień jest takie istotne? Osobiście znam wiele par i małżeństwo które żyją albo jak pies z kotem albo nie razem a obok siebie, jak obcy ludzie. I to zarówno będąc 30 lat po ślubie jak i narzeczeństwa mieszkające razem. Odległość tu nie ma nic do rzeczy, można żyć w związku na odległość a być bliżej siebie niż mieć chłopa przy boku i guzik z niego. Kto tego nie ma, może nie zrozumieć.
Po trzecie, też nie przesadzajcie z tymi zarobkami. Są dobre, ale na pewno nie jest już to samo co lata temu kiedy marynarz naprawdę dobrze zarabiał, a po kilku miesiącach na morzu był w stanie kupić mieszkanie, samochód i jeszcze zostało. Jest kryzys na morzu, zwłaszcza w sektorze naftowym i wcale nie są to nie wiadomo jak wielkie pieniądze.
A po czwarte, także obserwując znajomych, rodzinę i siebie, ale to jest to o czym też już pisałam. Ja wybieram męża w domu przez miesiąc non stop, ojca dla dziecka non stop. Takiego który ma czas dla rodziny non stop, przez 24/7, ma czas, ochotę i energię na zabawy, spacery, wycieczki, nie jest zmęczony, nie zastyga przed "Ukrytą Prawdą", nie wraca styrany z roboty w korkach i wkurzony przez szefa, itd, itp...a potem nawet jak go nie ma, żyjemy w erze telefonów, internetów, skype, fb, jest na porządku dziennym. Owszem, bywają dni bez zasięgu, ale generalnie kontakt jest bardzo dobry. I nigdy nie ma nudy, nie zdążymy się sobą znudzić w domu, już tęsknimy, bo jest wyjazd. Nie zdążymy zatęsknić już jedziemy na lotnisko, nie ma rutyny. Dla mnie każdy powrót męża jest jak pierwsza randka, motyle w brzuchu, radosne oczekiwanie. Już kilka dni przed zaczynamy przygotowanie, zakupy, ulubiony obiad, nowa sukienka dla małej, bo dla nas to jest święto, cudowny i wyczekany czas kiedy wraca tata, kiedy wraca mąż... ale nie, lepiej usiąść i płakać...
:)
9
1