ja, intruz
dzisiaj zgłosiłam się na umówione ktg, przyjechałam z mężem i czekamy przy okienku na izbie przyjęć gin-poł., kręcimy się przy nim, bo nikogo wewnątrz nie ma, myślę: pielęgniarka gdzieś wyszła, ok, ale czekamy tak 15 min, nagle słyszę, że ktoś jednak tam jest, bo kanały w tv są przełączane :), zaglądam głębiej, siedzi jakaś pani okręcona kocem po samą szyję z pilotem w ręce, ale jako, że na nic nie reaguje doszliśmy do wniosku, że pewnie jakaś znajoma pacjentka sobie ogląda telewizję, w międzyczasie przyszedł pan ochroniarz, wsunął jakiś plik papierków w okienko, ta pani zero reakcji, więc tym bardziej jestem przekonana, że to nie pielęgniarka, czekam tak sobie ponad pół godziny, aż nagle słyszę rozmowę przez tel. i jakoś tak wynika, że jednak to chyba pielęgniarka dyżurująca, podchodzę do okienka, pukam delikatnie;), a ona ledwo wyciąga jedną rękę spod tego koca (dalej leży z nogami wyciągniętymi na fotelu), włącza mikrofon i słyszę jak z Barei "słucham", "siadać", "czekać"
jakoś nie mogę tego ogarnąć, naprawdę naiwnie myślałam, że ta epoka się skończyła, i chcę wierzyć, że to zwykłe niewychowanie tej kobiety, a nie jej "normalny" stosunek" do pracy :(
jakoś nie mogę tego ogarnąć, naprawdę naiwnie myślałam, że ta epoka się skończyła, i chcę wierzyć, że to zwykłe niewychowanie tej kobiety, a nie jej "normalny" stosunek" do pracy :(