Oj, na początku to była męka ledwo dwa kilometry i miałam dosyć, motywacja w kratkę, pogoda zła, wszystko nie tak. Ale serio, jak już się człowiek przełamie i złapie rytm, to wciąga. Mi mega pomogło ogarnięcie sobie sprzętu z
sport-fizjo kupiłam tam porządny zegarek z pulsometrem i pasem piersiowym, dzięki czemu zaczęłam widzieć postępy, a to strasznie motywuje. Do tego mata do rozciągania i masażer do łydek, bo zakwasy na początku to była masakra. Jak ma się konkretne rzeczy pod ręką, to jakoś łatwiej wejść w rutynę nie trzeba kombinować, wszystko działa, i człowiekowi po prostu chce się wyjść i zrobić swoje.