Re: nie radzę sobie - dużo krzyczę na dziecko
"jaga" żal mi ciebie!!!!! naprawdę bardzo ci współczuje!!!!
ja problemów z wyzywaniem sie na swoim dziecku nie mam, ale z tego co wiem każdy 2-3 latek jest denerwujący, i tu nie chodzi o jakiekolwiek inne problemy (one oczywiscie tez moga dochodzic) ale o to, ze za takim małym bobo ciężko jest nadążyc a człowiek ma tez inne sprawy i obowiązki na glowie. Tak samo ciężarna nie powinna narzekac ze jej ciezko, skoro świadomie zaszła w ciążę - strasznie głupie gadanie! Gdyby tak każdy robił, to ludzie by wymarli.
No ale nie zaprzatajmy sobie głów jedną głupia złosliwą małpą.
Ten tekst jest super:
Przychodzą do mnie mamy, których dzieci są w wieku od 1,5 do 2,5 roku. Problemy tych mam są bardzo podobne.
- Wie pani, kompletnie sobie z nim nie radzę. Mówię nie rób tego, a on natychmiast idzie i dokładnie to właśnie robi, czego nie wolno. I jeszcze patrzy mi w oczy.
- Mówię umyjemy rączki, a ona odpowiada nie umyjemy. I muszę wlec na siłę
- Jeszcze miesiąc temu mogłam się z nim dogadać, a teraz mówię nie wolno, a on do mnie wolno. I tak ze wszystkim. Nie mam już siły
Okres, kiedy dziecko ustanawia granice. Program biologiczny, wspólny nie tylko dla ludzkich dzieci, ale też dla wszystkich dzieci ssaków naczelnych. Celem programu jest:
1. Zrozumieć jak urządzony jest świat, do którego dziecko trafiło, co w tym świecie wolno, a czego nie wolno.
2. Przesunąć granice na swoją korzyść albo przekonać się, że nie można tych granic przesunąć.
- A jak można to nazwać?
- Szukanie nazwy dla programu biologicznego jest chyba nielogiczne?
- Ale przecież nie mogę cały czas się podporządkowywać dziecku?
- Kategorycznie nie ma takiej potrzeby.
- To co mam robić??? Granice, programy wszystko pięknie brzmi. Ale co ja mam robić w tym konkretnym przypadku?
***
Mama była młoda i sympatyczna. Wyglądała na zagubioną.
- Mój syn, Franek, ma 2,5 roku. Mieszkamy, w zasadzie, we dwójkę, mąż wyjeżdża służbowo i prawie go nie widujemy. Wie pani, ja nie mam z Frankiem żadnych problemów. Prócz jednego. I nie wiem, co mam robić.
- Proszę opisać problem.
- Rano, po śniadaniu, wychodzę z nim na spacer na plac zabaw. Franek od miesiąca odmawia ubierania się. Całkiem. Chociaż bardzo lubi wychodzić, lubi się bawić z dziećmi, lubi spacery. Poza tym, dziecko przecież musi wychodzić! Każdego ranka namawiam go, proszę, grożę, manipuluję, przekupuję, zwodzę, a w końcu ubieram na siłę. Franek ucieka ode mnie, śmieje się, a jak mi się uda coś na niego włożyć, to się wyrywa, ściąga to i rzuca na podłogę. To wszystko trwa około półtorej godziny. Pod koniec Franek jest cały spocony, ja też, nie mam już ochoty nigdzie iść, mam ochotę go zabić. Rozumiem, że tak być nie powinno, ale nie wiem co robić.
Pogadałyśmy sobie trochę o programie biologicznym
Mama Franka przyszła do mnie jeszcze raz, żeby opowiedzieć o rezultatach naszej rozmowy i metodzie, jaką podczas tej rozmowy poznała. Dzięki temu powstał opis przypadku zielone skarpetki.
Rano, następnego dnia po wizycie u mnie, mama Franka, jak zwykle poszła do przedpokoju i powiedziała:
- Teraz założymy zielone skarpetki.
- Nie, czerwone! powiedział Franek, patrząc mamie w oczy.
- Czerwone suszą się na kaloryferze. Zielone. Założymy. stanowczo powiedziała mama i usiadła w przedpokoju pod wieszakiem, trzymając w ręku owe skarpetki.
- Nie, nie założymy, - powiedział Franek i schował się w pokoju.
Mama siedziała w milczeniu. Po jakimś czasie Franek zorientował się, że wszystko idzie niezgodnie z planem. Przecież mama powinna już ganiać za nim po mieszkaniu ze skarpetkami w ręku. Franek zajrzał do przedpokoju.
- O, przyszedłeś włożyć skarpetki? Świetnie, chodź do mnie.
- Nie będę! powiedział Franek dość niepewnie.
- Będziesz, - spokojnie, ale stanowczo powiedziała mama, nie ruszając się z miejsca.
Franek połaził trochę po mieszkaniu, a potem wpadł na świetny pomysł.
- Chcę pić! oświadczył, wracając do przedpokoju.
- Doskonale. Założymy skarpetki i pójdziemy się napić.
- Chcę pić!
- Skarpetki.
- Pić!!! Aaaaaaaaaaaaa!!!
- Wiesz, nawet ci współczuję jako ofierze moich błędów wychowawczych, - w zamyśleniu powiedziała mama, patrząc na tarzającego się po podłodze syna. Ale jakoś musimy poradzić sobie z tą sytuacją. Następne, co będzie w naszym wspólnym życiu to skarpetki. Tylko skarpetki i nic więcej.
Nie wiem czy to prawda, ale mama Franka powiedziała, że trwało to kilka godzin, Franek wszelkimi sposobami usiłował zmienić jej decyzję, a ona siedziała w przedpokoju ze skarpetkami w ręku. Zielonymi. W końcu Franek przyszedł założyć skarpetki. Na spacer już nie poszli, bo zrobiło się ciemno, w zimie dni są krótkie. Mama nakarmiła, wykąpała, położyła spać i wycieńczona padła obok.
Następnego dnia.
- Założymy buciki?
- Nie
Mama siada w tym samym miejscu, w tej samej pozycji, pod wieszakiem i zaczyna tę samą wypowiedź:
- Następne, co będzie w naszym wspólnym życiu
Na twarzy Franka maluje się przerażenie. Prawdopodobnie wyobraża sobie, że następny dzień upłynie tak samo, jak poprzedni. Chyba uznaje to za niepotrzebne, straszne, nie do zniesienia. Podchodzi do mamy i wkłada buciki.
- Proszę sobie wyobrazić, więcej ani razu ani razu ubiera się sam, chętnie, - mówi mama kończąc opowieść. Dziwne.
- Nie ma w tym nic dziwnego, - odpowiadam. Program nareszcie otrzymał jednoznaczną odpowiedź na swoje pytanie i zakończył pracę. Może pani przejść do następnego etapu.
10
0