Taaa... Urodziłam dwójkę po terminie.
Pierwszy syn wywołanie porodu w 42 tc. Dostałam skierowanie na wywołanie, ale w szpitalu pani mnie wyśmiała i odesłała. Wróciłam po 2 dniach i na szczęście trafiłam na innego lekarza, który przyjął mnie od razy na salę porodową pod oksytocynę.
Za drugim razem leżałam w szpitalu 9 dni czekając na wywołanie. Nikt nie miał dla mnie litości. Ciągle słyszałam, że mam czekać aż mały sam się urodzi, no ma jeszcze czas i do 43 tc nic nie zrobią. Leżałam i czekałam na zmiłowanie. Doczekałam się po 9 dniach kiedy to pan ordynator sie zlitował i stwierdził, że da mi szansę, bo akurat na porodówce niezbyt ruchliwy dzień. Dzięki Bogu położna widząc, że oksytocyna nie pomaga i pewnie znów trafie do swojego szpitalnego pokoju też się zlitowała i przebiła pęcherz płodowy. I wtedy się ruszyło, urodziłam małego w niecałe 3 godziny.
Tak więc przynajmniej ja za każdym razem miałam słabe szczęście do lekarzy, raczej nie chcieli mnie wysyłać na porodówkę nawet po terminie. W czasie pobytów w szpitalu poznałam wiele dziewczyn które jak ja codziennie na wieczornym obchodzie modliły się żeby usłyszeć od lekarza - jutro proszę być rano na czczo to trafi pani na wywołanie porodu. I każda z nas dzień po dniu czekała leżąc plackiem aż ktoś się zlituje... A potem ludzie zdziwieni czemu szpitale przepełnione, czemu patologia ciąży zawsze pełna - bo leży tam wiele pań, które mogły by dawno urodzić i zwolnić miejsca dla tych, które mają ciążę zagrożone, z jakimiś problemami itd i na prawdę potrzebują opieki szpitalnej.
2
1