a wiecie, że jak kogoś popchnę, jak chcę, żeby się przesunął, to też działa?
to nic takiego, tak lekko, żeby nie bolało, a skutek natychmiastowy; mówię Wam - spróbujcie!
a tak poważnie to moim zdaniem najbardziej pomaga bliskość; słuchanie dziecka, zapewnienia o bliskości (słowne to tylko część), współpraca, włączanie dziecka w życie codzienne, łagodne prowadzenie, szacunek do jego naprawdę wielkich problemów (akcja 'czemu ten głupi sweter się nie chce do końca rozpiąć?!' to naprawdę poważna sprawa)... no wszystko to, co składa się na relację z... przyjacielem. Od razu prostuję, że nie jestem za tym, że rodzic się z dzieckiem kumpluje i na obiad jest zupa żelkowa, bo dzieci tak ustaliły, tylko po prostu warto pomyśleć o długodystansowych skutkach wszystkiego, co robimy, o celach, jakie chcemy osiągnąć, jakiego człowieka wychować, a nie jak skontrolować zachowanie dziecka za wszelką cenę, żeby scen nie robił.
mam trzylatkę w domu, która często bardzo dokładnie wie, czego chce i delikatnie mówiąc nie bardzo obchodzi ją, kiedy ktoś chce czegoś odwrotnego, ale to jest właśnie zadanie rodziców, żeby wykorzystali swoje dojrzałe mózgi i doświadczone serca i pomogli dziecku się 'właściwego' zachowania nauczyć, właśnie przez bliskość (poczucie bezpieczeństwa to cudowna sprawa, czując się dobrze w świecie po prostu chcemy być dobrzy, sami wiecie, jakiego powera daje myśl, że ktoś nam ufa itd) i po prostu własny przykład, dzieci przecież genialnie wszystko potrafią zmałpować :)
u nas ewidentnie trudniej jest w momentach takiego jakby oddalenia, Tysia doskonale wyczuwa momenty, w których ja szukam samotności, mam dosyć ludzi czy jestem zmęczona i mam ochotę, żeby mnie przez chwilę nikt nie dotykał, albo się spieszę, bo mam dużo sprawi i jej nie dostrzegam i w jej niedojrzałym mózgu zapala się lampka kontrolna, alert przed tym, żeby jej mamusia z oczu (serca) nie straciła w tej wielkiej dżungli życia i się zaczyna... jęczenie, niezdecydowanie, a czasem od razu foch z przytupem albo wiotkość kolan.
i tak jak pisałyście, nie pogadasz z dzieckiem, które ma we krwi niezbyt pozytywny koktajl hormonalny i przeżywa wielką złość, ale to jest właśnie moment, w którym dziecko potrzebuje zapewnień o tym, że jest ktoś blisko (sami wiecie, jaką odległość Wasze dzieci wtedy akceptują), że go słyszy (niekoniecznie leci spełnić wszystkie zachcianki od razu, 'natychmiast!' jak to moja Tysia mówi czy tam krzyczy) i razem z nim poczeka, aż się uspokoi, po prostu, bez tekstów - moja słabość... - 'przestań płakać i powiedz spokojnie=wyraźnie' itd, karnych jeży, brrr...
jak sobie pomyślę o momentach, w których ja się złoszczę, ze znanego powodu mi czy po prostu bo tak (u mnie wystarczy poranek...), bez kija nie podchodź itp, no wiecie ;) to o wiele bardziej pomogłyby mi ciepłe słowa Męża, że mnie kocha i jest blisko niż 'nie gadam z Tobą póki się nie uspokoisz', dlatego marzy mi się siła do wsączania w dzieci miłości i szczęścia, żeby przez całe życie z nich pozytywna siła parowała i zmieniała świat, no ale jest ciężko, łączę się z Wami w trudach walki o pozytywnych ludzi... bo to właśnie zdrowi i szczęśliwi ludzie są naszym celem, a nie samo kontrolowanie ich zachowania.
z książek to polecam
http://www.empik.com/madrzy-rodzice-sunderland-margot,p1048670235,ksiazka-p choć moim zdaniem nie jest to poradnik, lepiej przedstawia treść oryginalny tytuł The Science of Parenting, bo rzecz jest np o tym, dlaczego mózg dziecka nie jest FIZYCZNIE w stanie się sam uspokoić
i - jeszcze niestety nie przetłumaczone -
http://www.amazon.com/Two-Thousand-Kisses-Day-Parenting/dp/0988995816, napisane przez mamę 6 dzieci, dla mnie wiarygodną ;) większość treści jest tu:
http://www.littleheartsbooks.com/