Sobota, 7 lipca
hip-hop - koncerty w Trójmieście
Main Stage
18:00 Cool Kids of Death
20:00 Mumford & Sons
22:00 The Mars Volta
00:00 The XX
Tent Stage
17:00 The KDMS
19:00 Świetliki
21:00 Bat for Lashes
23:00 Friendly Fires
01:00 SBTRKT live
World Stage
20:30 Maja Kleszcz i Incarnations
22:30 Janelle Monae
00:30 Brygada Kryzys
Alter Space
19:30 Psychocukier
21:30 Kirk
23:30 Volume
01:30 Coldair
Beat Stage
18:00 Spox
20:00 Maximilian Skiba
22:00 L.A.N.S.
01:00 Kamp! (djset)
Alterkino
17:00 Powrót na Plac Wolności
18:40 Bombay Beach
20:20 Bert Stern. Prawdziwy Madman
22:10 Ambasador
00:20 Passione
02:00 INNI (Sigur Rós)
Talents Stage
16:30 Vermones
17:30 Fair Weather Friends
18:30 Keira is You
19:30 Instrument
Fashion Stage
20:00 Joanna Hawrot
20:30 Dominika Naziębły
21:00 Shesa Riot
21:30 Jarosław Juźwin
22:00 Anniss
22:30 Madox
23:00 Sophie Kula
23:30 Bola
00:00 Filip Roth
The xx
Historia The xx rozpoczyna się w londyńskiej Elliot School - prawdziwej wylęgarni artystycznych talentów, do której uczęszczali m.in. członkowie Hot Chip, Burial, Kieran Hebden (Four Tet), a nawet Pierce Brosnan. To właśnie w Elliot School spotkali się wszyscy członkowie zespołu, czyli Romy Madley Croft, Baria Qureshi, Jamie Smith i Oliver Sim, i w 2005 roku postanowili zawiązać zespół, choć jego podstawę stanowili na początku tylko Romy i Olivier. I to właśnie ich nieśmiałe próby muzyczne oraz niezwykłe dopasowanie wokali leży u podwalin sukcesu The xx.
17 sierpnia 2009 w sklepach na całym świecie pojawiły się charakterystyczne czarne okładki z białym "x". Ukrywały jeden z najlepszych albumów roku, zaledwie 38-minutowy, minimalistyczny i przypominający, że wokalne duety nie są domeną popowych gwiazd szukających nowych dróg sprzedaży dla swoich singli. Intymna muzyczna rozmowa rozgrywająca się między Romy a Olivierem była jednym z najbardziej komentowanych tematów w recenzjach muzycznych i blogowych publikacjach. Teksty podkreślały korzenie muzyki The xx, wychodzące z komercyjnego popu i wspomnianego r'n'b, ale odarte z ozdobników. Dzięki temu ich r'n'b stało się minimalistyczne, choć nie pozbawione motywów budujących napięcie, jak powracająca linia basu czy nawet taneczne na swój sposób bity Jamiego w "Crystalised" i "Islands". The xx otrzymali Mercury Music Prize 2010 - najbardziej prestiżową nagroda muzyczna w Wielkiej Brytanii, oraz czołowe miejsce na listach najlepszych albumów roku 2009, m.in. w NME i na portalu Pitchfork. Wydawnictwo nieśmiało zaczęło pojawiać się także w podsumowaniach dekady, będąc bezsprzecznie niezwykle istotnym debiutem ostatnich lat. Wiosną 2012 The xx planuje wydanie drugiej płyty.
Friendly Fires
"Paris", "Jump In A Pool" czy "Skeleton Boy" to nie tylko tytuły singli z debiutanckiej płyty Friendly Fires, ale także utwory dzięki którym grupa w błyskawicznym tempie wdarła się do czołówki młodych brytyjskich zespołów, nie stając się jednak n-tą kopią "nieodżałowanych" The Libertines. Muzyka Friendly Fires od początku niosła w sobie inne emocje. Groove był podstawą ich imiennego debiutu, a funk główną inspiracją. W połączeniu z modą na taneczno-gitarowe granie i kontraktem z wytwórnią XL dało to jeden z najlepszych albumów 2008 roku i kilka świetnych piosenek sprawdzających się zarówno w radiu, jak i klubach. Te ostatnie szybko zamieniły się na duże sale koncertowe i festiwalowe sceny, którymi w czasie 45 minutowych koncertów władał lider zespołu - Ed Macfarlane. Tak doskonały debiut nie mógł przejść niezauważony przez gremia przyznające nagrody, więc nominacje do Mercury Music Prize i Brit Awards nie były zaskoczeniem. Pozostała jeszcze kwestia podtrzymania temperatury, ale i to się udało za sprawą singla "Kiss Of Life", który zapowiadał zmianę w muzyce grupy. Funkowe bujanie zastąpiło inne bujanie - tropikalne. Na szczęście ubiegłoroczny album "Pala" nie okazał się ścieżką dźwiękową do animowanego filmu "Rio" (choć mogła to sugerować okładka), ale solidną porcją muzyki, która brzmiała tak jakby Duran Duran najpierw posłuchali współczesnej elektroniki a potem za długo zabalowali na Copacabanie.
Zespół, który ostatnimi czasy wyprzedawał wszystkie koncerty, w tym trzy noce z rzędu w londyńskiej Brixton Academy, swój trzeci album będą nagrywać zamknięci gdzieś w domu ukrytym między bezkresnymi szwedzkimi lasami. Nie zainspirował ich do tego jednak Bon Iver, a bohater "Lśnienia". Być może wprost ze szwedzkich sesji nagraniowych wpadną do Polski by zagrać na festiwalu Open'er, bo że zagrają to od dziś już pewne.
Bat For Lashes
Choć swego czasu tego słowa używano na określenie co drugiego projektu muzycznego, akurat w wypadku muzyki Bat For Lashes "eteryczna" pasuje idealnie. Można jeszcze powiedzieć "tajemnicza" i to właściwie wystarczy by mieć pojęcie w jaki świat muzyczny zabiera nas 33-letnia Natash Khan. Jej głos, przypominający niekiedy Sinéad O'Connor a nawet Björk i jej muzyka rozpięta między intymnością a tanecznością, bardzo szybko przyciągnęły wrażliwych fanów oraz poszukujących nowych dźwięków internetowych szperaczy. Pierwszym przystankiem na trasie Bat For Lashes był wydany jesienią 2006 roku album "Fur And Gold". Porównania z Björk nasuwały się same, zwłaszcza jeśli ktoś należał do fanów debiutanckiej płyt Islandki - nie trudno usłyszeć jej echa choćby w nagraniu "Trophy". "Fur And Gold" to popis multi-instrumentalistki, która zagrała na pianinie, harfie, gitarze, basie, perkusji i jeszcze kilku innych instrumentach, do tego współprodukowała płytę, napisała teksty i nie zapomniała o stworzeniu spójnej kreacji wizualnej, przekładającej się także na video, choćby do singlowego "What's A Girl To Do?". Takie połączenie jest zresztą dla absolwentki wydziału artystycznego Uniwersytetu w Brighton czymś naturalnym, zwłaszcza po dobrze przyjętych instalacjach wizualno-dźwiękowych z czasów jej studiów. Sukces artystyczny "Fur and Gold" podkreśliła nominacja do Mercury Music Prize w roku 2007 oraz zaproszenie na trasę koncertową przez Radiohead.
Wytwórnia Parlophone zachwycona przyjęciem pierwszej płyty dała artystce i czas i swobodę artystyczną tak bardzo potrzebną przy trudnym, drugim albumie. Następca debiutu, "Two Suns" ukazał się w 2009 roku. Premierę poprzedzał przebojowy singiel "Daniel", którego obecność w stacjach radiowych z pewnością pomogła zadebiutować płycie na 5 miejscu UK Top 40 i otrzymać złotą płytę za 100.000 sprzedanych egzemplarzy. Tytułowe dwa słońca to Khan i jej przeciwieństwo, Pearl. Inspiracji dla swojego drugiego "ja" szukała na kalifornijskiej pustyni, a cześć utworów rejestrowała w nowojorskim studiu u boku chłopaków z Yeasayer. "Two Suns" przyniosło Bat For Lashes drugą nominację do Merucy Music Prize i zaproszenia na trasę koncertową, tym razem u boku Coldplay. Nazywana od czasu premiery drugiego albumu "nową Kate Bush", podobnie jak ona stroni od mediów i nie rozpieszcza fanów licznymi koncertami czy kolejnymi nagraniami. Od czasu wydania "Two Suns" nagrała jedynie wspólny utwór z Beckiem na potrzeby filmu "Zmierzch" i cover "Strangelove" Depeche Mode. Beck w tym tekście pojawia się jednak nie bez przyczyny, bo to on być może będzie producentem powstającej trzeciej płyty Bat For Lashes, której fragmenty usłyszymy w lipcu na Open'erze.
SBTRKT Live
Ten młodzieniec ukrywający się za różnokolorowymi plemiennymi maskami, to naprawdę Aaron Jerome, który w ciągu ledwie roku stał się jednym z najgorętszych twórców na scenie elektronicznej. Zaczynał jako dj w londyńskim klubie Plastic People, ale dość szybko zainteresował się także produkcją. Pierwsze dwa single podpisane pseudonimem SBTRKT pojawiły się już w 2009. Następny przyniósł kontrakt z wytwórnia Young Turks (firma-córka XL Recordings), kilka singli, remix dla M.I.A. oraz znakomitą EP'kę "Step In Shadows". Udany rok SBTRKT kończył udziałem na składance Modeselektor i remixem ich utworu. Krytycy i dziennikarze, którzy przestali być obojętni na jego osobę, zaczęli doszukiwać się w jego brzmieniu kolejnej fazy rozwoju dubstepu, ale zaszufladkowanie SBTRKT w tym jednym gatunku to błąd. Na wydanym w lipcu ubiegłego roku imiennym debiucie, udowodnił, że świetnie czuje się także w UK Funky, soulu podbitym elektroniką i brzmieniami, których być może jeszcze nie potrafimy zdefiniować. Cały materiał powstał na laptopie, ale SBTRKT nie jest zwolennikiem statycznych koncertów, jak również re-komponowania muzyki na potrzeby kilkuosobowego zespołu. Dlatego jego koncerty są wypadkową tych dwóch możliwości. SBTRKT gra na perkusji i obsługuje elektronikę, a towarzyszący mu Sampha - główny wokalista na płycie - śpiewa i gra na klawiszach. Rok 2011 był z pewnością dla Aarona Jerome'a najbardziej niezwykłym w całym życiu. Od wydania płyty jego sława rośnie z miesiąca na miesiąc, co potwierdzają koncerty w coraz większych salach, zaproszenia na czołowe festiwale (Primavera, Coachella) i remix dla Radiohead. Popularność, to po części odpowiedź na pytanie, dlaczego zawsze skrywa się za maską. "Nie jestem osobą towarzyską. Nie chcę, żeby się mną zajmowano, wolę żeby mówiła za mnie muzyka". A maska? "Odzwierciedla fakt, że w społecznościach plemiennych na całym świecie noszenie określonej maski może wywołać ducha przodka i jest wyraźnie stosowane w czasie uroczystości i świąt." A takim bezsprzecznie będzie występ SBTRKT na Tent Stage.
Janelle Monáe
Ta dziewczyna bez wątpienia zmienia muzykę. Dla jednych jest nową Grace Jones, innym wypełnia pustkę po nienagrywającej od lat Lauryn Hill, a jeszcze ktoś może dostrzegać w niej konkurencję dla Erykah Badu. Prawda jest tak, że Janelle Monáe jest tylko jedna, choć do każdej z wymienionych artystek jest jej blisko.
Nie jest prawdą, że Janelle pojawiła się na scenie wraz z ukazaniem się znakomitego "The ArchAndroid". Ta propozycja była rzeczywiście jej debiutem długogrającym, ale nie pierwszym wydawnictwem w ogóle. W roku 2007 wyszła EP'ka "Metropolis" zawierająca ledwie pięć piosenek. To jednak wystarczyło by wydawnictwo doczekało się kultowego statusu wśród fanów "czarnych brzmień", a samej Monáe przyniosło pierwszą nominację do nagrody Grammy - za utwór "Many Moons". Producentem wykonawczym całości był Big Boi i nie był to zresztą pierwszy raz, kiedy ½ duetu Outkast pomogła Monáe. To on odkrył jej talent w Atlancie, pozwolił zaśpiewać w dwóch utworach na albumie-ścieżce dźwiękowej do filmu "Idlewild", i wreszcie to on przedstawił ją swojemu przyjacielowi Sean'owi "Diddy" Combs'owi - szefowi wytwórni Bad Boy, z którą Monáe podpisała pierwszy kontrakt.
Big Boi pojawił się w studiu także podczas prac nad "The ArchAndroid". Jego rola była tak samo istotna jak w wypadku pierwszej współpracy, ale tym razem wspólne sesje zaowocowały również rewelacyjnym singlem "Tightrope", nominowanym do nagrody Grammy w kategorii Best Urban/Alternative Performance. Ta kategoria jest ciekawym przykładem na to, że muzyki Monáe nie da się jednoznacznie zaszufladkować, można ją za to opisać jednym przymiotnikiem - futurystyczna. A jaki gatunek znajdzie się przed tym słowem to zależy wyłącznie od słuchającego... r'n'b, soul, funk, rock, pop... "The ArchAndroid" znalazł się w czołówkach podsumowań muzycznych 2010 roku i był chwalony za muzyczną różnorodność oraz historię opowiedzianą w formie albumu koncepcyjnego. To, że wszyscy zakochali się w głosie Monáe jest już nie tyle faktem co oczywistością. Podobnie jak to, że potrafi brzmieć idealnie na nowoczesnych podkładach jak i wtedy, gdy z delikatnym akompaniamentem gitary wykonuje "Smile" Charliego Chaplina.
Janelle Monáe buduje swoją pozycję spokojnie i bez zbędnych skandali. Artystka ma w planach film inspirowany "The ArchAndroid" oraz jesienną trasę koncertową u boku RHCP. Obecnie pracuje jednak nad dwoma albumami, które powinny ukazać się w tym roku. Według wstępnych zapowiedzi pierwszy z nich usłyszmy jeszcze wiosną, co oznacza nowe utwory podczas gdyńskiego koncertu.
Mumford & Sons
Tydzień temu zagrali na kolacji dla prezydenta Obamy i premiera Camerona, w sobotę zaprezentowali nowy utwór podczas festiwalu SXSW, a dziś trafiają na plakat kolejnej edycji festiwalu Open'er - Mumford & Sons.
Choć od premiery albumu "Sigh No More" minęło już prawie dwa i pół roku, Mumford & Sons nadal generują niezwykłe zainteresowanie i skutecznie powiększają grono fanów zakochanych w ich folk-rockowych piosenkach. Nie są ze Stanów ani z angielskiej prowincji. Wychowali się w Londynie i tam u boku Laury Marling czy Noah & The Whale budowali lokalną scenę folk rocka, która stałą się prawdziwym ewenementem. Zespoły z najbardziej kosmopolitycznego miasta świata, gdzie nowe brzmienia rodzą się co kilka dni, sięgnęli po tradycję, która laptopy i syntezatory zamieniła na bajno i mandolinę. Ciężko ustalić jeden moment, który stał się trampoliną dla Mumfordów. Należy wskazać chyba konsekwencje i setki koncertów, czyli prawdziwą pracę u podstaw, która przyniosła niespotykane efekty. "Sigh No More" został nagrany na wypożyczonych instrumentach i wyprodukowany przez Markusa Dravs'a, współpracownika m.in. Coldplay i Arcade Fire. I choć po 30 miesiącach od premiery album nigdy nie znalazł się na 1 miejscu listy Billboardu i UK Top 40, sprzedał się na całym świecie w ponad 3 milionach egzemplarzy, największe nakłady generując właśnie na Wyspach i w USA. Nawet w ubiegłym roku był jedną z najchętniej kupowanych płyt z gatunku rock. W raz z sukcesem przyszły nagrody. BRIT Award 2011 dla najlepszej płyty było jedynie formalnością. Zespół był także nominowany do 6 nagród Grammy. Aż 4 statuetki mogło zdobyć nagranie "Tha Cave" i mimo, że galę rozdania tych najcenniejszych nagród Mumford & Sons opuszczali z pustymi rękoma - Ameryka była ich. Młodym zespołom zza Atlantyku zdarza się to niezwykle rzadko. Nominacja "The Cave" nie do końca oddaje fenomen jakim jest grupa Mumford & Sons. Ich debiut to nie tylko zbiór znakomitych singli z "Little Lion Man" czy "Winter Winds" na czele. To płyta, którą miliony ludzi kupowały, by na własne uszy przekonać się, że to 48 minut jest idealną całością.
Od ponad roku Mumford & Sons nagrywają materiał na nowy album. Pierwszą zupełnie nową kompozycją było nagranie "Ghosts That We Never Know" zaprezentowane jesienią w audycji radiowej. Zespół podkreślał jednak, że była to bardzo wstępna wersja. Kolejny nowy utwór fani usłyszeli zaledwie kilka dni temu. "Where Are You Now" Mumford & Sons zagrali w sobotę (17 marca) na festiwalu SXSW, przybliżając nas do premiery następcy multiplatynowego "Sigh No More". Ile premierowych utworów usłyszymy na Open'erze, przekonamy się w lipcu.
The Mars Volta
Jeśli w muzyce istnieje odpowiednik prozy Thomasa Pynchona, to z pewnością jest nim zespół The Mars Volta. W książkach jednego z najważniejszych współczesnych pisarzy mamy przecież główny wątek, choć czy zawsze doprowadzony do końca tak jakby życzył sobie tego czytelnik? Niezwykła erudycja autora, bogaty język, dziesiątki tematów pobocznych (choć cały czas połączonych z właściwą akcją), skomplikowane sformułowania i specjalistyczne zwroty, a wreszcie paranoiczna atmosfera. Zupełnie, jak w niepokojących utworach The Mars Volta, dla których bazą jest rock progresywny, choć jednocześnie w ciągu kilku minut potrafią zahaczyć o tuzin innych gatunków muzycznych. Jakieś różnice? Jak wygląda Pynchon, wie zaledwie kilka osób na świecie, jak wyglądają muzycy The Mars Volta, wiedzą wszyscy.
Dwie charakterystyczne fryzury afro należą do Omara Rodrigueza-Lopeza oraz Cedrica Bixlera-Zavali, którzy przez lata związani byli z legendarną formacją At The Drive-In z teksaskiego El Paso. Początki The Mars Volta datuje się na rok 2001, kiedy to At The Drive-In przechodziło do historii, a Rodriguez-Lopez i Bixler-Zavala coraz więcej czasu poświęcali eksperymentalnemu projektowi De Facto. Właściwy skład The Mars Volta uformował się w ciągu kilku miesięcy, co pozwoliło na częste koncertowanie oraz nagranie pierwszej EP'ki zatytułowanej "Tremulant", która do tej pory jest jedynym oficjalnym wydawnictwem The Mars Volta nagranym z basistką Evą Gardner. To intensywne dwadzieścia minut muzyki oraz sława poprzedniego zespołu pozwoliły The Mars Volta na zgromadzenie w studiu doborowej ekipy. Debiutancka płyta "De-Loused In The Comatorium" została zarejestrowana pod czujnym okiem supergwiazdy produkcji - Ricka Rubina, a w studiu muzykom towarzyszyła ½ ówczesnego składu Red Hot Chili Peppers. Flea grał na basie, John Frusciante na gitarze i syntezatorze. Studyjna współpraca zaowocowała wspólną trasą koncertową u boku Red Hot Chili Peppers, podczas której, z powodu przedawkowania narkotyków, zmarł Jeremy Michael Ward, odpowiedzialny za brzmienie i manipulacje dźwiękiem, tak istotne w muzyce The Mars Volta. Wątek narkotyków pojawił się zresztą nie pierwszy raz w kontekście tego zespołu - jego członkowie wielokrotnie mieli problem z używkami, a tematem debiutanckiego albumu była historia człowieka, który zapadł w śpiączkę po przedawkowaniu morfiny i trutki na szczury. Single "Inertiatic ESP" i "Televators" do tej pory są jednymi z najbardziej oczekiwanych przez publiczność podczas koncertów The Mars Volta, a sam album jest jak do tej pory największym sukcesem komercyjnym grupy i chyba najczęściej przywoływanym przez krytyków i dziennikarzy w różnego rodzaju podsumowaniach.
Śmierć przyjaciela z zespołu stałą się ostatecznym impulsem do zerwania z używkami i jednocześnie istotnie wpłynęła na kolejny album The Mars Volta. Jego temat zainspirował pamiętnik znaleziony w prywatnych rzeczach Warda. "Frances The Mute" wydany na początku 2005 roku był nagrany z jeszcze większą swobodą muzyczną niż debiut. Wyraźne wpływy muzyki latynoskiej i jazzu oraz częste zmiany tempa stały się wyzwaniem dla słuchaczy. Ci jednak zaufali zespołowi i tłumnie ruszyli do sklepów - do tej pory ta płyta jest najszybciej kupowanym albumem The Mars Volta. Zamykający płytę kompozycja "Cassandra Gemini" trwa ponad 32 minuty, rekordowo długo nawet jak na możliwości tej grupy. Przy okazji "Frances The Mute" do składu dołączył młodszy brat Omara, Marcel, a w studiu ponownie pojawili się Flea i Frusciante.
Od początku siłą The Mars Volta były częste rotacje w składzie. Coś, co nierzadko staje się problemem dla zespołu, w wypadku grupy z El Paso pozwalało na eksplorowanie kolejnych muzycznych terenów i realizowanie pomysłów trzonu zespołu czyli Rodrigueza-Lopeza i Bixlera-Zavali. Dlatego przed premierą trzeciego albumu do grupy dołączył były Paul Hinojos, były członek At The Drive-In. "Amputechture" z 2006 roku to pierwsza płyta The Mars Volta bez głównego wątku narracyjnego. Kolejne dwa albumy The Mars Volta powstawały w tym samym czasie, choć daty premier dzieli półtora roku. Płyty różnią się także stylistycznie. "The Bedlam In Goliath" (2008) to "klasyczne" The Mars Volta, z kolei "Octahedron" (2009) ma znamiona najbardziej przystępnej płyty w dyskografii. Ostatnim, szóstym w karierze dziełem The Mars Volta jest wydany tydzień temu "Noctourniquet". Nagrywany na przestrzeni trzech lat, jest powrotem do idei albumów koncepcyjnych. Bixler-Zavala, tłumaczył, że chciał przypomnieć, że w każdym z nas czai się artysta. Pierwsze recenzje albumu są niezwykle pozytywne i co ciekawe, zwracają uwagę, że najlepsze utwory to te najwolniejsze, jak "Empty Vessels Make The Loudest Sound". Wraz z premierą albumu muzycy zaczęli ogłaszać daty europejskiej trasy, w tym występ na Open'er Festival!
Świetliki
W ostatnim czasie częściej można, było usłyszeć o Marcinie Świetlickim jako autorze kryminałów, niż poecie, stojącym na czele jednej z najważniejszych grup polskiej sceny alternatywnej. Choć od premiery ostatniego albumu Świetlików "Las putas melancólicas" mija właśnie siedem lat, grupa nadal koncertuje i ma się świetnie, co udowodni w lipcu na Tent Stage. Z dużym prawdopodobieństwem w Gdyni usłyszmy nowe nagrania. Nie będzie ich jedenaście, dwanaście czy trzynaście, ale kilka. Jesteście spragnieni melorecytacji Świetlickiego? Bo my tak.
Maja Kleszcz & incarNations
"Odeon" to drugi album muzyków związanych wcześniej z Kapelą ze Wsi Warszawa. Maja Kleszcz już w Kapeli udowodniła, że ma głos jakiego nie pomylicie z żadnym innym. Po rozstaniu z macierzystym zespołem, śpiew Mai stał się jeszcze piękniejszy, mocniejszy, dojrzały. Duża w tym zasługa życiowego partnera wokalistki, Wojtka Krzaka. Były filar KZWW to z kolei multiinstrumentalista, kompozytor i producent poruszający się swobodnie zarówno w folku, bluesie jaki soulu, co udowodniły oba albumy projektu incarNations. Nie wyobrażamy sobie by obecnie ktoś inny mógł zagrać przed Janelle Monáe.
Brygada Kryzys
Trzydzieści lat temu ukazała się najważniejsza polska rockowa płyta lat 80-tych, tzw. "Czarny Album" Brygady Kryzys. Trzydzieści sześć minut, które burzyły system na wielu różnych poziomach. To pierwszy polski album z muzyką punkrockową wydany w oficjalnym obiegu, co do tej pory budzi zdziwienie, zważywszy na charakter tej płyty i czas publikacji - sam środek stanu wojennego. Muzyka jakiej w bloku wschodnim "nie słuchano", nagrana w składzie Brylewski, Lipiński, Ptasiński, Rołt, Świtalski, Wereński jest pomnikiem polskiej alternatywy i jednym z niewielu, nadal żywych muzycznych symboli tamtych czasów. Po trzech dekadach to album ciekawy, inspirujący, aktualny i świeży.
Kila tygodni temu Jakub Żulczyk w swoim felietonie słusznie zauważył, ze na zachodzie taki jubileusz wsparło by specjalne, zremasterowane wielopłytowe wydawnictwo z gadżetami, bonusami i niepublikowanymi utworami. W Polsce ta rocznica przechodzi właściwie niezauważona. Zostają nam więc koncerty i obraz Wilhelma Sasnala, wielkiego fana Brygady, który namalował okładkę "Czarnego Albumu" kilkanaście lat temu, przenosząc tym samym "Czarny Album" w obieg pop kultury.
Na Open'erze Brygada Kryzys wystąpi w składzie: Brylewski, Lipiński, Korecki, Gałązka, Kvajah.
Cool Kids of Death
Od dziesięciu lat są w grze, przetrzymując wszystkie wahania polskiego rynku muzycznego. Być może w ostatnich latach trochę złagodnieli, ale nadal są kojarzeni ze swoim przełomowym debiutem "Cool Kids Of Death" i tekstem autorstwa Kuby Wandachowicza "Generacja Nic". W Polsce dziesięć lat temu nikt tak nie grał, dlatego mieli łatwiej, choć nigdy nie trafili do mainstreamu. Ostatni raz na Open'erze widzieliśmy ich w 2008 roku, po premierze "AFTERPARTY". Zresztą był to na prawie cztery lata ostatni studyjny album zespołu. CKOD wrócili piątą płytą prawie w dziesiątą rocznicę debiutu. "Plan Ewakuacji", mimo kilku źle zrozumianych słów i sugerującego to tytułu, wcale nie będzie ostatnią płytą w dyskografii łódzkiego zespołu. Z pewnością jest najbardziej dojrzałym i dopracowanym dziełem, i co tu dużo kryć, najlepszym od czasu debiutu. Na koncertach CKOD są dobrzy jak nigdy. Bez cienia wątpliwości zapraszamy ich na Main Stage.
The KDMS
The KDMS to angielsko-polski duet, w skład którego wchodzą wokalistka Kathy Diamond oraz producent Max Skiba. W maju wydali debiutancki album "Kinky Dramas & Magic Stories". Płyta ukazała się w znanej na scenie elektronicznej wytwórni Gomma, co udowodniło, że pomysł i skuteczność są drogą do osiągnięcia międzynarodowego sukcesu. A tu, sukcesem jest nie tylko zagraniczny release, ale także pozytywne opinie czołowych producentów i DJ'ów, począwszy od Tenasnake, przez Erola Alkana, a na Aeroplane i członkach Hot Chip kończąc. Z dumą informujemy, że nu-disco ma teraz mocny polski akcent.
Psychocukier
Pod tą nazwą łódzki zespół funkcjonuje od samego początku, ale dopiero przy swojej trzeciej płycie najpełniej odniósł się do pierwszego członu nazwy. Na albumie "Królestwo" - w całości śpiewanym po polsku - Psychocukier wraca do tego, co działo się w muzyce lat 60 - tych i 70 - tych. Jest rock'n'rollowo, ale nie brakuje gitarowego hałasu. Kiedy patrzymy na sesje zdjęciową powstałą przy okazji premiery "Królestwa" mamy wrażenie, że Sasza, Piontek i Marcinera zabiorą Was w psychodeliczny trip wszystkimi zmysłami.
kIRk
Ubiegłoroczna płyta tria kIRk, "Msza Święta w Brąswałdzie", w niektórych kręgach została uznana za najlepszą polską płytę elektroniczną. Choć od razu wyjaśnijmy, że nie jest to muzyka, przy której ruszycie do tańca. Paweł Bartnik (instrumenty elektroniczne), Olgierd Dokalski (trąbka) i Filip Kalinowski (gramofony) tworzący kIRk, to muzycy poszukujący, którzy tchnęli nowego ducha w nurt muzyki elektroakustycznej
Volume
Volume to dawka mocnego elektronicznego, strukturalnego, turbo-free-jazzu! Grupa zadebiutowała na festiwalu Encounter w Kopenhadze, wiosną 2004 roku. Powstała z inicjatywy polskiego saksofonisty i klarnecisty basowego Mikołaja Trzaski, współtwórcy legendy sceny yassowej. Wspólny album "Eather", wydany nakładem duńskiego wydawnictwa "Ninth World Music" okazał się sukcesem artystycznym, otrzymując znakomite recenzje w kraju i zagranicą. Natomiast ostatni album zespołu pod tytułem "Tungt vand" ("Ciężka woda") obecnie jest ogrywany na koncertach.
Coldair
Post-rock miał zawsze w Polsce wielu fanów, ale rzadko mieliśmy dobry polski zespół post-rockowy. Ten stan rzeczy zmienił w ubiegłym roku Coldair, czyli solowy projekt Tobiasza Bilińskiego z tria Kyst. Płyta "Far South" układa się w muzyczny pejzaż pełen odniesień do muzyki takich wykonawców jak Explosions In The Sky z jednej strony, a z drugiej do łagodnej elektroniki, która tylko czasem przełamana jest mocniejszym brzmieniem.
Vermones
Vermones to nowofalowy kwartet z Krakowa. Początkowo znani byli pod inną nazwą, pod którą wydali swoją pierwszą amatorską kompilację utworów. Już pod obowiązującym obecnie szyldem ukazała się druga kompilacja utworów w ich dorobku, czyli "Syntetic Love Symmetry EP", wydana w 2010r. - muzycy nakreślili na niej pewien kierunek muzycznego rozwoju oraz rozpoczęli pracę nad brzmieniem, która w 2011r. przyniosła oczekiwane rezultaty na całkiem dobrze przyjętej i przyzwoicie ocenianej w sieci, "How Soon is Now? EP".
Fair Weather Friends
Zespół Fair Weather Friends powstał na początku 2011 roku w Czeladzi. Twórczość kapeli inspirowana jest współczesną elektroniką i muzyką taneczną lat 70 i 80. Obecnie FWF występuje jako kwartet. Mają na koncie jedną EP'kę "Eclectic Pixels" i kilka nagrań opublikowanych w sieci. W lipcu zagrają na Talents Stage, ale co stanie się w kolejnych altach, aż strach pomyśleć.
Keira Is You
To przykład tego zespołu, który żyje i tworzy w swoim kraju właściwie kompletnie niezauważony przez szeroką publiczność i media a jednocześnie jest w stałym kontakcie z zagranicznymi promotorami i częstym gościem na europejskich scenach. Oba albumy grupy ukazały się w Europie, Stanach i Japonii. Keira is You to w pewnym sensie reinkarnacja kultowego w niektórych kręgach zespołu Hariasen. stąd pomysł łączenia emocjonalnego romantyzmu melodii z zimny new-wave'em. Z założenia nie przypomina żadnego zespołu z Polski.
Instrumenti
Łotewskie Instrumenti to zespół założony przez dwóch klasycznie wykształconych muzyków, ale ich brzmienie to nie akademickie popisy na pianinie, a mieszanka indie-popu i eksperymentalnego electro. Wokalista Shipsi ma ponoć jeden z najbardziej imponujących falsetów jaki może zaoferować dzisiejsza muzyka. Reynsi z kolei ma prawdziwy talent do tworzenia niezwykle bogatych i ciepły dźwięków z pięknymi harmoniami. W ubiegłym roku ukazał się ich debiutancki album "Tru" nagrywany na Islandii z współpracownikami Björk i Sigur Ros. Płyta okazała się gigantycznym sukcesem na Łotwie.