Jest tradycją Siesta Festival , że ostatni koncert, już po największych emocjach w Filharmonii w niedzielną noc, przynosi ostateczne odprężenie. Z wielopiętrowego klubu Parlament znikają wtedy ławki, by najwierniejsza "siestowa" publiczność mogła kołysać się w puls afrykańskiej muzyki. Byśmy mogli tańczyć, przytulać się, pić wino, zapomnieć, że następny dzień będzie nieuchronnie poniedziałkiem.
Pląsaliśmy do tej pory z Yamim, Fatoumatą, Bongą, z kameruńczykiem Bickiem Bassy... No właśnie. Szczególne miejsce na muzycznej mapie Afryki ma Kamerun. Czemu? To pytanie do etnomuzykologów, trudniejsze jeszcze od kwestii, dlaczego muzyka o najbogatszej harmonii, ujmujących melodiach i czułych rytmach pochodzi z Cabo Verde. Klucz portugalski otwiera tamte drzwi bez trudu.
folk / reggae / world - koncerty w Trójmieście
W przypadku Kamerunu nie mamy pewności. Tradycja frankofońska niczego nie wyjaśnia. Przecież sąsiednie Kongo Brazza, Czad, Republika Srodkowoafrykańska, Niger - nie przyniosły światu nawet połowy tak zachwycających muzyków jak Kamerun. Muzycy stamtąd zdają się być szczególnie wrażliwi na złożoność europejskiej harmonii, nie tracąc przy tym nic ze zmysłowości rytualnych rytmów, plemiennych tańców, kołysanek znad ogniska. Nasz siestowy gość sprzed trzech lat Blick Bassy, fenomenalny basista Etienne Mbappe (nawiasem mówiąc bliski współpracownik Mayry Andrade!), tworząca w Ameryce Kaissa czy wreszcie król we własnej osobie, geniusz, legenda: Richard Bona.
Charlotte Dipanda jest z tej rodziny.
Urodzić się w Yaounde i wygrać - nie jest łatwo. Paradoksalnie prościej jest, jak Richard, pochodzić z małej wioski. Wyrastać w niewielkiej, zintegrowanej społeczności. Tam zawsze pomogą. A i konkurencja na starcie mniejsza. Yaounde to moloch, jedno z tych afrykańskich miast, rozdętych, napuchłych stolic w których nie chcielibyśmy spędzić ani jednego dnia naszego życia. Skwar, smog, slums, smród. I tłum, wszędzie tłum. Pierzchałem stamtąd jak najprędzej.
W rodzinie
Charlotte wszyscy muzykowali. Wślizgnęła się więc do studiów nagraniowych stolicy niejako bocznymi drzwiami. Gdyby jednak nie jej nadzwyczajny dar, nigdy nie mogłaby stanąć na scenie z postaciami tej miary co nestor afrykańskiego saksofonu Manu Dibango, czy młoda gwiazda Rokia Traore. "Ten Feet From Stardom" - trzy metry od sławy... tak to się zwykle zaczyna ale i tak często kończy dla zdolnych chórzystek. Lecz Charlotte miała dość charyzmy i determinacji, by stanąć w świetle głównego reflektora. Zaczęło się w 2009 roku w Paryżu, z pomocą kolejnego ze znakomitych kameruńskich muzyków: basisty Guy N'Sangue. Został producentem pierwszej płyty ślicznej debiutantki. Jeden z utworów napisał z młodą wokalistką nasz dobry znajomy Blick Bassy. Energia, uroda, wrażliwość, muzykalność. Te cechy sprawiły, że koncerty Charlotte były w rodzinnym Kamerunie wyprzedane do ostatniego miejsca. Ale podbić Europę a potem znaleźć dla siebie niszę w całej Muzyce Świata to już osobne, trudne zadanie.
Nowa płyta przyniosła prezent szczególnie cenny: duet z Richardem Bona. Jedną z piosenek napisał dla Charlotte słynny kongijski bard Lokua Kanza, producent pierwszej płyty Sary Tavares, ukochanej siestowej artystki, i kumpel Richarda z projektu "Toto Bona Lokua" (pamiętają Państwo ich chwytliwy "singiel" z drugiej siestowej płyty?). Ileż to lat temu? Osiem? Ech... niemożliwe.
Jak dobrze jest znów spostrzec, że jesteśmy w niewielkiej, ale szczególnej siestowej rodzinie, gdzie wszyscy się znają, cenią, współpracują, tworzą kolejne zachwycające muzyczne światy.