Portret damy Opinie o spektaklu

Portret damy

Opinie (34) 3 zablokowane

  • Opinia do artykułu

    Zobacz artykuł Emancypantka w peruce - o "Portrecie damy" Teatru Wybrzeże

    Do tego trzeba dojrzeć

    Po listopadowym spektaklu napisałam, że drugi akt zepsuł mi całe dobre wrażenie o spektaklu. W lutym wybrałam się na ten spektakl ponownie i otworzyłam oczy dużo szerzej. Wydaje mi się, że przez te trzy miesiące nabrałam

    Po listopadowym spektaklu napisałam, że drugi akt zepsuł mi całe dobre wrażenie o spektaklu. W lutym wybrałam się na ten spektakl ponownie i otworzyłam oczy dużo szerzej. Wydaje mi się, że przez te trzy miesiące nabrałam swego rodzaju dojrzałości teatralnej, która sprawiła, że oprócz samej fabuły "Portretu damy" dostrzegłam także ogromne pokłady wrażliwości i psychologicznego piękna tego widowiska. Drugi akt, który przedtem nie zrozumiałam, wtedy wydawał mi się wyrwany z kontekstu i przekombinowany, a teraz stwierdziłam, że był nawet ciekawszy od pierwszego. Na "Portret damy" zdecydowanie warto iść, a jeśli wyda się wam, że czegoś nie rozumiecie, odczekajcie parę miesięcy i przyjdźcie jeszcze raz, nie będziecie żałować. Oprócz treści spektaklu, chciałabym zwrócić uwagę na genialną muzykę na żywo, zwłaszcza na dwie ostatnie piosenki, na niesamowicie piękne stroje, ciekawą scenografię i przykuwające uwagę umiejętności aktorów. Teatr Wybrzeże ma szalenie utalentowany zespół, i choć nie zawsze w pełni wykorzystuje swój potencjał, czasami prezentując widzom wyjątkowo beznadziejne spektakle, "Portret damy" może być dla nich sukcesem i powodem do dumy.

    • 2 0

  • Nie polecam

    Byłam wczoraj skuszona tanim biletem (20zł). Sztuka nizrozumiała mimo wielkiej chęci zrozumienia. Wyglądało to jakby ktoś wyreżyserował ją pod wpływem silnych wizji narkotycznych, zaś aktorzy chcąc sprostać wyzwaniu

    Byłam wczoraj skuszona tanim biletem (20zł). Sztuka nizrozumiała mimo wielkiej chęci zrozumienia. Wyglądało to jakby ktoś wyreżyserował ją pod wpływem silnych wizji narkotycznych, zaś aktorzy chcąc sprostać wyzwaniu improwizowali. Ktoś skakał, ktoś się rozbierał, tańczył, coś mówił bez składu. Na to wszystko aż trudno było patrzeć.
    Z drugiej strony coś się dzieje złego w tym teatrze. Chodzę tam raz na jakiś czas i rzadko kiedy wystawiają tam dobrą sztukę. Dam szansę jeszcze” kto się boi vitgini volf” jak i to okaże się klapą, przestanę tam chodzić. W końcu mieszkamy w 3-mieście i zawsze można wybrać inny teatr.
    Apel do Teatru Wybrzeże:
    Ludzie potrzebująIlona czegoś zrozumiałego, co pozwoli im przemyśleć życie! Wystawcie coś takiego

    • 1 0

  • Nie polecam

    Spektakl bardzo chaotyczny. Zbyt duza ilosc zaangazowanych aktorow, sposrod ktorych kazdy podejmuje proby popisania sie swoimi wszelkimi umiejetnosciami, niekoniecznie leżącymi w charakterze spektaklu. Proba

    Spektakl bardzo chaotyczny. Zbyt duza ilosc zaangazowanych aktorow, sposrod ktorych kazdy podejmuje proby popisania sie swoimi wszelkimi umiejetnosciami, niekoniecznie leżącymi w charakterze spektaklu. Proba szokowania/przyciagania uwagi widza nagoscia - w dzisiajszych czasach nieskuteczna i niepotrzebna. Aktorzy zmuszeni do improwizacji po kilkukrotnych omyłkach w tekscie. Nieudany pomysl zaangazowania w spektakl malej dziewczynki. Duzym plusem byla muzyka grana/spiewana na zywo, ktora ratowala calosc przedstawienia.

    • 1 1

  • Opinia do artykułu

    Zobacz artykuł Emancypantka w peruce - o "Portrecie damy" Teatru Wybrzeże

    Pierwszy akt cudowny, drugi niestety nie...

    Muzyka przejmująca, scenografia wiarygodna, kostiumy po prostu cudowne, gra aktorska też bez żadnych niepowodzeń. Po pierwszym akcie wyszłam do foyer oczarowana i nie mogłam się doczekać drugiego, ale niestety się

    Muzyka przejmująca, scenografia wiarygodna, kostiumy po prostu cudowne, gra aktorska też bez żadnych niepowodzeń. Po pierwszym akcie wyszłam do foyer oczarowana i nie mogłam się doczekać drugiego, ale niestety się przeliczyłam - bo drugi był według mnie beznadziejny... Cała rola Sylwii Góry - Weber niepotrzebna, wyszła ubrana jedynie w mikroport, pogięła się, powiedziała parę zdań i poszła, w zasadzie współczuję aktorce takiej roli. Motyw Pansy też mi się nie podobał, nie mówię tu o fabule, ale o jej przedstawieniu. Ogólnie rzecz biorąc, drugi akt zupełnie zdjął ze mnie zaklęcie pierwszego - a szkoda, bo zapowiadało się naprawdę cudownie...

    • 4 2

  • Piękna scenografia - w końcu coś więcej niż pojedyncze połamane krzesło, emocjonalny finał, muzyka na żywo, historia-opowieść, która ma ręce i nogi - to na plus.
    Główna aktorka kilka razy pomyliła tekst, niepotrzebna golizna, mała dziewczynka w roli Pansy - niesmaczne. Pierwszy akt przydługi.
    Oceniam 3,5/5.

    • 2 0

  • Magiczny

    Niesamowity klimat. Prawdziwa uczta dla oka. Całości dopełniała niezwykła muzyka. Zdecydowanie polecam.

    • 1 2

  • Opinia do artykułu

    Zobacz artykuł Emancypantka w peruce - o "Portrecie damy" Teatru Wybrzeże

    i plus i minus

    Zgadzam się z recenzją! Spetakl bardzo efektowny, dobrze zrobiony i zagrany ale mam wrażenie, że gdybym nie znał książki i filmu to nie wiedziałbym oczym to i po co zostalo wystawione...
    Ewidentnie zabrakło pomysłu

    Zgadzam się z recenzją! Spetakl bardzo efektowny, dobrze zrobiony i zagrany ale mam wrażenie, że gdybym nie znał książki i filmu to nie wiedziałbym oczym to i po co zostalo wystawione...
    Ewidentnie zabrakło pomysłu na adaptację powieści "cegły" i interpretacji treści. Bo niby jakie jest przesłanie tej banalnej historyjki z XIX wieku?
    Spektakl za długi, a ogrom materiału fabularnego i skrótowość sprawiają, że aktorzy w drugiej części po prostu bełkoczą, wypowiadają swoje kwestie jak z karabinu automatycznnego.
    Wielkie brawa dla zespołu za warstwę dźwiękową i muzyczną spektaklu!
    Rozbuchane estetycznie obrazy pozostają na długo w głowie i to się jakoś broni...

    • 3 1

  • Opinia do artykułu

    Zobacz artykuł Emancypantka w peruce - o "Portrecie damy" Teatru Wybrzeże

    (2)

    Pierwszy raz w życiu nie wróciłam po przerwie.

    • 15 32

    • Opinia do artykułu

      Zobacz artykuł Emancypantka w peruce - o "Portrecie damy" Teatru Wybrzeże

      To błąd

      Trzeci akt był najlepszy

      • 1 0

    • Opinia do artykułu

      Zobacz artykuł Emancypantka w peruce - o "Portrecie damy" Teatru Wybrzeże

      j.n

      To znaczy że przed Portretem Damy nie była Pani na Przedwiosniu ;)

      • 5 1

  • Dzikuska poślubia Europę

    Portret Damy Eweliny Marciniak to rzecz dość eksperymentalna, oparta na bazie XIX wiecznej powieści Henry James'a. Już pierwsze sceny przywołują na myśl prace Alexis de Tocqueville'a - francuskiego myśliciela, który

    Portret Damy Eweliny Marciniak to rzecz dość eksperymentalna, oparta na bazie XIX wiecznej powieści Henry James'a. Już pierwsze sceny przywołują na myśl prace Alexis de Tocqueville'a - francuskiego myśliciela, który podróżując po Stanach Ameryki opisywał tamtejsze społeczeństwo, jego odmienność od europejskiego. Pisma te sa pewnie ciekawe dla tych, którzy starają sie zrozumieć współczesność (czy Ameryka faktycznie pozbawiona jest kultury a Europa oderwana od rzeczywistości?). Faktem jest bynajmniej, że Henry James inspirował się pracami de Tocqueville'a. Jego powieść jest mocno reprezentatywna dla Epoki Wiktoriańskiej i związanej z tą epoką obyczajowości purytańskiej. Ta była wszak nieuchronnością koła dziejów, efektem ubocznym walki burżuazji o postawienie się na wyższym poziomie cywilizacyjnym, o odróżnienie od robotniczego proletariatu. Za ordynarne uznano wszystko co wiąże się z ciałem - na przykład z zachowaniem przy stole, z wycieraniem nosa, wypróżnianiem się czy zachowaniem w łóżku. Wszystko to było jednak tam i wówczas. Zamorskie podróże (które dały też w końcu początek antropologii kulturowej) są bliskie, zrozumiałe dla mieszkańca byłego Imperium Brytyjskiego ale jak to ma się z perspektywy widza polskiego? Reżyserka chyba nie zastanowiła się do końca jak to co opisał Henry James uczynić aktualnym dla współczesnego widza. A może nawet odwrotnie. Wygląda na to, że postanowiła się zdystansować od tej narracji najdalej jak się da. Co prawda postacie przywlekła w starannie przygotowane stroje z epoki to scenom towarzyszy współczesny zespół jazz-ujący (już to wskazuje na perspektywę z jakiej widz ma przyglądać się powieści Henry James'a). W sceny włożyła tyle groteski ile się tylko dało (potęgowaniu tej groteski służą też wyświetlane na ekranie, na przedzie scenki - np. fikuśnie ułożone bokobrody - czasami czarno-białe, stylizowane na komiczne sceny filmu niemego). Inny przykład to scena parzenia herbaty (zgodnie z brytyjskim zwyczajem) doprowadzona do absurdu. Zaprezentowana na scenie XIX-wieczna Europa bardziej choć żywa przypomina raczej gabinet figur woskowych, muzeum pełne archaicznej galanterii, fryzur lub peruk, ubiorów z epoki (w których aż trudno się poruszać), zdobionych z przepychem mebli i framug, dywanów, pięknych obrazów. Ta sceniczna Europa posadowiona na niebieskim podłożu (co być może nawiązuje do koloru współczesnej flagi Europy lub koloru nieba kojarzącego się z fantazją) aż ugina się pod ciężarem swoich rytuałów, konwenansów, pod całym swoim inwentarzem kultury.

    Izabel Archer poniekąd bliższa jest widzowi, niejako go reprezentuje. Do XIX wiecznej Europy pokazanej na scenie przybywa z zewnątrz (z "pozbawionej kultury" Ameryki), podobnie jak XXI-wieczny widz przybywający do teatru na ten spektakl. Z punktu widzenia tego Europejskiego świata jest dzika, może inna. Pełen konwenansów, rytuałów, pięknych strojów, obrazów świat jaki spotyka jest dla niej w zasadzie obcy podobnie jak i obcy jest widzowi spektaklu. Jest nim jednak oczarowana podobnie jak i widz teatralnym przepychem. Pojawia się w XIX-wiecznej Europie niczym jak antropolog w zamorskiej krainie i podróż swoją zaczyna od obserwacji, od prób zrozumienia nowego dla niej starego świata. W kolejnych scenach (wraz ze śledzącym ją na scenie widzem) zadomawia się w tym świecie, wciągana jest w kolejne zdarzenia, uczestniczy w nich, doświadcza na sobie, tym sposobem dowiaduje się więcej, powoli staje się częścią historii dziejącej się w Europie. Odkrywa zasady gry w tym świecie, odkrywa też fasadowość sztywnych europejskich zwyczajów, jego podłoże materialne.

    Pozostawiono jednak wątek powieści Henry James'a starając się w to włożyć sceny współczesnej filozofii. W opisach do spektaklu można znaleźć podpowiedź reżyserki. Zawarta w niej retoryka typu: ciało, władza odsyła widza do dyskursu typu brytyjskie Cultural Studies lub Gender. Faktycznie ciało jest tematem jaki się przejawia w obrazach scenicznych. W jednej ze scen filmowej Izabel Archer pojawia się nago, podobnie Madam Seerena Merle (Sylwia Góra-Weber) pojawi się na scenie jak ją stworzono. W ten sposób twórcy chcieli odwzorować, w wykreowanym przez siebie muzeum, znane obrazy, przypomnieć o tym, jak ciało przejawiało się w kulturze Europy, w sztuce, malarstwie. Chyba jednak tylko historycy sztuki czy malarstwa bezbłędnie odgadną o jakie arcydzieła malarstwa chodzi. Twórcy spektaklu piszą, mówią o podróży ciała Izabeli Archer. Jednak dość zabawnie brzmi uskuteczniana na scenie teza jakoby tkwiące w każdej kobiecie dzikie zwierzę z dżungli (a czemu nie z sawanny?) było największą przyczyną nieszczęścia w Europie. Albo może bardziej to, że społeczno-kulturowy system konwenansów europejskich nie daje się temu dzikiemu zwierzęciu wybiegać. Tym niemniej podróżująca po Europie Izabel Archer dociera w końcu do Włoch, co ma też pewien wymiar symboliczny. Jest nie tylko podróżą do wnętrza Europy co i podróżą do jej przeszłości, do jej korzeni, być może aż do Starożytnego Rzymu. Znamienne, że Włochy to też miejsce, z którego kościelny Watykan strzeże szczególnie pilnie tradycji i stara się konserwować obyczajowość. Ostatecznie Izabel Archer poznaje tam Włocha Gilberta Osmonda miłośnika sztuki, gardzącego przyziemnymi wartościami. Ten ma nie wiele do zaoferowania (majętnej już wówczas dzięki niespodziewanemu spadkowi, swobodnej w wyborze) Izabeli Archer poza swoimi wartościami duchowymi. To on jednak staje się wybrańcem, z którym Izabela zawiera związek małżeński. Wchodząc w taki związek amerykanka poślubia w istocie symbolicznie całą Europę z jej całym inwentarzem kulturowym i duchowym (bo czy dziś na przykład zawarcie religijnego związku z mężczyzną nie jest tylko faktycznie mentalnym kontraktem z włoskim Watykanem na przestrzeganie pewnych zasad?). Naturę Gilberta Osmonda widz poznaje wcześniej w scenach z jego córką Pansy (10 letnia Roksana Grulkowska). Nazywam się Pansy I jestem urocza - tak sama siebie opisuje dziewczynka, o którą czyni zabiegi (mimo jej młodego wieku) jeden z dorosłych mężczyzn. Wprowadzona na scenę Pansy to takie małe alter-ego Izabeli Archer, podkreśla lalkowy charakter kobiecości, przypomina o tym, że młodość u kobiet jest w cenie, że kobietom kształtem twarzy, wysokim czołem, budową ciała bliżej jest do dziecka nic do fizjonomii mężczyzny. Gilbert Osmond tresujący na scenie swoją aportującą córkę wcześnie ujawnia widzom swój charakter. Jak to już ustalono, zgodnie z zasadą Kareniny wszystkie szczęśliwe pary są szczęśliwe na ten sam sposób, te nieszczęśliwe natomiast, każda na swój własny sposób. Z ostatnich scen sztuki nie wynika jasno skąd wzięło się nieszczęście pomiędzy Isabelą i Gilbertem, jasne się jednak stało, że Isabela chybiła się w swoim wyborze. Być może ta błędna decyzja to skutek dezintegracji jej samej, na skutek fizycznego rozbioru jej ciała. Nieco wcześniej na filmie, scenie widzimy Isabelę, której ciało przechodzi przez ciała kilku mężczyzn. To dość ciekawa scena, rzadziej bowiem pokazuje się kobietę w otoczeniu kilku mężczyzn naraz, częściej wszak pokazuje się poprawnie kobietę jako partię w parzę.

    Tym niemniej w tym przedstawieniu przekaz jest słabo czytelny, nie wynika z nich jasno. Nic dziwnego, że niektórzy interpretują tą sztukę jako pozbawioną treści. Nie udało się zgrabnie połączyć oryginalnej narracji autora powieści ze współczesnym dyskursem. Twórczyni zagubiła się w szczególikach (zdobione stroje, małe figurki podróżniczych pamiątek, efektowne efekty świetlne, filmy na ekranie) gubiąc obraz całości. Mimo paru dobrych scen (np. ta z ogłoszeniem rozdziału spadku) sztuka jest rozlazła, pozbawiona rytmu i właściwej sobie dramaturgii, nie wciąga widza ani emocjonalnie ani intelektualnie. Na myśl przychodzi pokazywana w zeszłym roku na tym festiwalu Wybrzeże Sztuki Trendowata gdzie również sztuce nadano kostiumowy blichtr a całość miała drugie dno gdyż melodramat posłużył jedynie jako nośnik przekazu. Tam jednak przekaz jasno wynikał ze scen, z przebiegu sztuki. Tu go niestety jasno nie widać. Ewelina Marciniak (i pomagająca jej w opracowaniu tekstu Magda Kupryjanowicz) najwyraźniej uprościły sobie zadanie próbując rozciągnąć wizję XIX-wiecznej Europy na współczesność, starając się pokazać dzisiejszą Europę w krzywym zwierciadle dawnych czasów. Pominęły całą serię przeobrażeń społeczno-obyczajowych (z Rewolucją Seksualną włącznie) i złożoność współczesnej Europy - co jest jednak dużym błędem, dość znacznym przekłamaniem. Niemal całą biologiczność motywacji bohaterów schowały skrzętnie przed widzem "pod spód" (wszak zgodnie z purytańskimi zwyczajami). W spektaklu pojawia się kilka zabiegów znanych z poprzednich sztuk tej reżyserki. np. scena gdy postacie komentują siebie (Amatorki) czy wprowadzenie na scenę postaci dziewczynki (Ciąg). Nie błyszczy też Katarzyna Dałek, która jest zbyt miękka i niewyrazista, nie za bardzo odnajduje się w roli tytułowej damy. Przy okazji można odnieść wrażenie, że w Wybrzeżu brakuje prawdziwego faceta jest kilku starszych Panów, młodzi natomiast są raczej niscy albo wątli więc jak tu pokazać na scenie parę z zachowaniem odpowiednich proporcji dymorfizmu (ostatecznie niefortunnego wybrańca Isabel Archer gra Marek Tynda). Dość zaskakująca dla widza jest też ostatnia scena z filmem, na którym pokazane są obrazy biegu przez zieloną gęstwinę dżungli. Czy to ma być metafora podróży bohaterki (do wewnątrz siebie) czy też końcowa scena ucieczki na oślep z sytuacji w jakiej się znalazła? Całość więc nie zachwyca (chyba, że samymi pustymi obrazami), trochę daje do myślenia (głównie jednak tym myślącym np. postawione pytanie o to czy średniowieczna dbałość o lepszy świat po śmierci zastąpiła troska o akumulację, lepsze jutro w kolejnych pokoleniach rodziny?). Mam odczucie, że twórcy podjęli ciekawy i trudny temat jednak zepsuli go na etapie rozpracowania koncepcyjnego, gdzieś też zgubiły perspektywę samego widza.

    • 3 1

  • Opinia do artykułu

    Zobacz artykuł Emancypantka w peruce - o "Portrecie damy" Teatru Wybrzeże

    a ja czekam i czekam... (1)

    aż w Gdańsku będą grali WILLKOMMEN W ZOPPOTACH i SEANS
    dla Gdańszczan to cała wyprawa do Sopotu - prosimy o zrozumienie

    • 7 16

alert Portal trojmiasto.pl nie ponosi odpowiedzialności za treść opinii.