2010-06-09 21:23
Spektakl jest naprawde świetny !
Ja siedziałam w pierwszym rzędzie i zostałam jedną z kochanek owego męża .
Swietny kontakt z publikom.
Zabawne scenki ;)
2016-02-02 14:23
uciekajmy !!!
2014-04-17 08:49
Bardzo zabawna sztuka, świetna gra aktorska, czego potrzeba więcej. Byłam na niej z mamą i obie się uśmiałyśmy :)
2014-02-22 15:29
o kryzysie w małżeństwie i kochankach. Chodzi o to żeby się pośmiać...
2005-03-09 18:50
Moi sopoccy przyjaciele zrobili mi niespodziankę. Z dużym trudem zdobyli bilety na premierę „Związku otwartego” w Teatrze Miejskim w Gdyni. „Związek otwarty” widziałam już trzy razy. Pierwszy raz
Moi sopoccy przyjaciele zrobili mi niespodziankę. Z dużym trudem zdobyli bilety na premierę „Związku otwartego” w Teatrze Miejskim w Gdyni. „Związek otwarty” widziałam już trzy razy. Pierwszy raz w telewizji, a później dwa razy w warszawskim teatrze Ateneum. Do Ateneum chciałam iść po raz trzeci, ale niestety nie udało mi się zdobyć biletu. Teraz zostały już tylko wspomnienia. Po sześciu czy siedmiu latach sztuka zeszła z afisza. Szkoda. Świetni aktorzy, świetna sztuka i świetne przedstawienie.
Byłam ciekawa gdyńskiej realizacji. Dlatego też bardzo ucieszyłam się z możliwości jej zobaczenia. Niemal prosto z pociągu, ledwie zdążyłam się przebrać, pomknęliśmy do teatru.
No cóż...moi przyjaciele byli zawstydzeni, a mnie było głupio. Czułam się winna, że im ta niespodzianka nie wyszła. Próbowałam się zachwycać, mówiłam, że było pysznie, ale najwyraźniej brzmiało to mało przekonująco. Cóż, nie pierwszy raz widziałam, jak kiepski reżyser z dobrej sztuki zrobił kiepski spektakl. Tutaj zrobił kiepski spektakl z dobrej sztuki, mając przy tym do dyspozycji dobrych aktorów.
Beatę Buczek-Żarnecką pamiętam z bardzo sugestywnie i prawdziwie zagranej roli Maszy w niedobrym przedstawieniu „Mewy” na orłowskiej plaży, a Piotra Michalskiego wprawdzie nie pamiętam, ale słyszałam od znajomych, którym mogę wierzyć, że jest zdolny. Myślę, że tych dwoje mogłoby świetnie zagrać tę tragifarsę, ale, niestety – nie zagrali.
Kiepskich przedstawień widuję dużo, znacznie wiącej, niż dobrych, i tak naprawdę nie warto o nich pisać. Więc nie napisałabym i o tym, gdyby kilka dni później nie wpadł mi w ręce artykulik niejakiej Katarzyny Fryc, recenzentki Gazety Wyborczej w Trójmieście.
Zawsze uważałam (i zdania nie zmienię), że jeszcze większą szkodę niż źli reżyserzy przynoszą teatrowi niekompetentni i nierzetelni krytycy. Pani Katarzyna Fryc zaczyna swoją ocenę przedstawienia od takiego zdania:
„Z trywialnego tekstu nie da się zrobić porządnego teatru, choćby aktorzy i reżyser nie wiem jak się starali. Po premierze „Związku otwartego” włoskiego noblisty Dario Fo nie mam co do tego wątpliwości”.
Nie trzeba przeczytać całej recenzji, wystarczy to pierwsze zdanie, aby dowiedzieć się, że gdyńska premiera była pierwszym kontaktem Katarzyny Fryc ze sztuką Dario Fo i Franki Rame. (Przy okazji chciałabym zwrócić jej uwagę, że imię żony Dario Fo nie odmienia się jak nasza swojska franca). Z tego co wiem (chyba, że się mylę), do obowiązków recenzenta należy przeczytanie sztuki przed premierą. W przeciwnym razie brakuje mu dostatecznej wiedzy, a tym samym kompetencji, aby ocenić pracę reżysera, aktorów, komentować adaptację, analizować pomysły realizatorskie itd. Bo przecież podstawowym zadaniem recenzenta jest omawianie i ocenianie przedstawień, a nie sztuk; teatru, a nie literatury.
Pani Fryc ocenia jednak sztukę, jej literacką wartość, i to tylko na podstawie przedstawienia, które widziała.
Pani Fryc napisała, że „Związek otwarty” jest lekką komedyjką o bezpruderyjnym małżeństwie, które stawia na otwartość. Sztuczką, której banalny sens zawiera się w tym przepisanym z programu cytacie: „Jeśli otwarty związek dwóch osób ma funkcjonować, może być otwarty tylko z jednej strony. Po stronie mężczyzny! Bo jak się otworzy z obu stron, to powstaje przeciąg”! I że nie ma sensu robić z niej przedstawienia.
A ja widziałam (i słyszałam) „Związek otwarty” dwa razy w Ateneum. Przedstawienie za każdym razem wprawiało mnie w zachwyt, i to nie tylko ze względu na wspaniałą grę aktorów, ale także – a może przede wszystkim - ze względu na samą sztukę.
Bo „Związek otwarty”, jeśli się uważnie wsłuchać, nie jest lekką komedyjką o bezpruderyjnym małżeństwie. Jest gorzką komedią o kryzysie w małżeństwie. Opowieścią o mniej lub bardziej wysublimowanych próbach ratowania tego, co się jeszcze da uratować.
Mąż przestaje sypiać z żoną. Zarzuca jej brak spontaniczności, pomysłowości, brak jakichkolwiek prób ratowania związku. Postawa dość wygodna, zwłaszcza, że sam nic nie robi w tym celu. Dla uspokojenia sumienia zarzuca żonie konserwatyzm.
A żona oskarża samą siebie. Że być może powodem kryzysu było jej oddanie, rezygnacja z własnego życia, przejęcie roli matki? A może jest to kryzys wieku średniego u męża? Próba zatrzymania czasu, odmłodzenia się. Nowe partnerki, młode partnerki... to urozmaicenia, pomagające rozproszyć przykrą refleksję na temat przemijania. Więc skoro on proponuje przyjęcie nowej formuły związku, związku „otwartego”...
„Związek otwarty” nie jest jednak tematem sztuki. To rozwiązanie ani przez moment w tym małżeństwie nie funkcjonuje. Gdy żona wreszcie się na nie otwiera, mąż szczelnie zamyka drzwi ze swojej strony. Ta propozycja jest przysłowiową kroplą, która przelewa dzban. Pozwala otrząsnąć się żonie z resztek złudzeń. Pozwala na intelektualną analizę tego co było, i wyciągnięcie na światło dzienne całej gamy wypartych emocji.
Gdyby gdyńska premiera była moim jedynym kontaktem ze „Związkiem otwartym”, również uznałabym tę sztukę za powierzchowną i - co tu mówić – trywialną. Przede wszystkim nie wiadomo, jaki problem ma to małżeństwo na scenie.
Reżyser nie pozwala tego problemu „usłyszeć”. Aktorzy nie rozmawiają ze sobą. Nie mówią też do publiczności. Słowa są wykrzykiwane, albo skandowane. Nie ma w nich żadnego ładunku emocjonalnego. Między tymi ludźmi nie jest budowana żadna relacja. Z jakiegoś powodu są w ciągłym pantomimicznym, półzwierzęcym, niezrozumiałym ruchu. Widz gorączkowo biega za nimi wzrokiem, próbując coś „wyłowić”. O co chodzi? Mówią, że nie sypiają ze sobą, ale wygląda na to, że ci ci ociekający pożądaniem ludzie o niczym innym nie marzą, jak o tym, by wskoczyć do łóżka. Więc co im do diabła przeszkadza? Czyżby publiczność?
Komizmu sytuacyjnego nie ma, komizmu intelektualnego nie ma, pointy wszystkie „spalone”. Nic więcej nie pamiętam.
Jestem pełna podziwu dla fizycznej kondycji aktorów.
Premierowa publiczność śmiała się głównie przy wulgaryzmach językowych. Tylko te były dobrze słyszalne.
W Ateneum padały te same niecenzuralne słowa, ale one akurat nie wywoływały salw śmiechu. I nie dlatego, że warszawska publiczność nie lubi „świntuszenia” , ale dlatego, że te słowa miały emocjonalne uzasadnienie i... nie brzmiały wulgarnie. Poza tym publiczność śmiała się prawie przez cały czas.
„Tekst” o którym pani Fryc pisze z taką pogardą, stwarza możliwość budowania nie tylko śmiesznych sytuacji, ale budzi poważną refleksję, wywołuje współczucie i wzrusza. Problem na warszawskiej scenie był widoczny ( i słyszalny ): Mąż stracił erotyczne zainteresowanie żoną. Problem ten dotyka dwoje inteligentnych ludzi, mocno osadzonych w strukturach społecznych, zajmujących określoną pozycję... Na scenie powoli, konsekwentnie, z dużą dozą ironii szkicowana jest relacja między nimi. Coraz gęstsza, coraz pełniejsza, coraz bardziej zrozumiała. I refleksja. Jak mało między nimi szczerości, jak mało otwartości I jak ciężko się uwolnić z tej pajęczyny pozorów.
Ale emocje! Zwierzęco rozzłoszczona Antonina , za chwilę jest infantylnie rozżalona. To znów naiwnie zakochana. Absurdalna i melodramatyczna. A wszystko jednak z dużym dystansem do siebie i autoironią. Za to on, bez autoironii żądający zrozumienia dla własnych słabostek, akceptacji pobocznych związków, nieistotnych przecież, bo „chodzi w nich tylko o seks”. A żonę przecież szanuje.
Jest cisza, są pauzy, napięcie i śmiech. Co jest prawdą, a co grą? „Założę burdel”- mówi Antonina i czort tylko wie, czy tego nie zrobi. Które z gróźb mogą się spełnić, a które są tylko werbalnym narzędziem zemsty? Autoironiczne monologi i raniąco prześmiewcze dialogi. Uczta teatralna. Tak było w Ateneum.
W Gdyni pracowano na tym samym „tekście”. Ale w Gdyni ten tekst, zdaniem recenzentki, był niedobry. Trywialny. Pani Katarzyna Fryc jest za to pełna podziwu dla aktorów, a przede wszystkim dla reżysera, który „z tej trywialnej historyjki wycisnął, co się dało”.
Oczywiście, w gdyńskiej realizacji reżyser wycisnął z tej sztuki wszystko, co się dało. Przede wszystkim cały sens. A to, co mu w garści zostało, jest rzeczywiście dość trywialne.
Pani Katarzyna Fryc pisze, że to historia” stara jak świat”, i żeby się o tym dowiedzieć, nie trzeba chodzić do teatru. Szanowna Pani! Większa część klasyki to historie stare jak świat. Szekspir napisał coś tak trywialnego jak „Romeo i Julia”. Infantylne do bólu. Rodzice nie pozwalają być razem, więc dzieci popełniają samobójstwo. Czechowowskie „Siostry” marudzą o niespełnionych marzeniach i braku miłości. Do Moskwy wybierają się, jak sójki za morze. A noblista Mann wymyśla historię o facecie, który na starość uświadomił sobie, że lubi chłopców. Serce nie wytrzymało. Umarł. W dodatku w Wenecji.
Więc może rzecz w nie w tym, czy teatr opowiada historie stare, czy nowe, tylko w tym – jak je opowiada. I tu jest chyba pies pogrzebany. Aby literaturę opowiedzieć na scenie, trzeba wynaleźć adekwatny język teatru. Wynaleźć. Za każdym razem. Dla każdej sztuki należy wynaleźć język, nowy i zrozumiały. To nie jest łatwe zadanie. Do tego jest też potrzebny talent i umiejętność.
Konstancja Oknińska
konstancja.okninska@gazeta.pl
P.S. Przy okazji prośba: Kto mógłby mi poradzić, jak zdobyć teksty sztuk Tomasza Mana? Czytałam o nim, że jest „wielokrotnie nagradzanym autorem sztuk, uznawanym przez krytykę za jednego z najbardziej obiecujących współczesnych polskich dramaturgów”, więc chciałabym coś jego przeczytać, a w księgarniach nic nie znalazłam
2013-02-22 12:18
Niezwykle celne uwagi. W pełni zgadzam się z Panią.
Wyrazy szacunku,
2012-03-30 23:37
Szanowna Pani Konstancjo,
chciałbym zaprosić Panią do obejrzenia tego spektaklu w innym wykonaniu ale nie wiem jak można się z Panią skontaktować, podany mail jest błędny.
Poza tym mógłbym pożyczyć Pani tekst sztuki Tomasza Mana pt: "Matka i lampart".
Pozdrawiam
2011-02-13 12:25
Pani Konstancja musiała napisać coś do szkoły na zaliczenie i przy okazji umieściła tutaj ?
Opinia została zablokowana przez moderatora
2010-02-11 22:26
No i wreszcie jakaś dobra recenzja. Ale nie spodziewałam się jej w komentarzach. Szukałabym prędzej w GW, lecz, z tego co widzę, bym się zwiodła.
Bardzo teraz żałuję, że nie było mi dane zobaczyć "Związku otwartego" w Ateneum, bo po wyjściu z teatru miejskiego w Gdyni nie byłam nim zachwycona, co zwaliłam automatycznie na samą sztukę.
2013-02-18 22:37
dobrze, że spektakl był bez przerwy, bo po niej bym już nie wróciła.
2012-02-15 13:40
Dobra komedia, lekko przedstawiony bardzo duży problem społeczny. Plusem jest wciąganie publiczności w spektakl.
2010-06-10 20:29
Myslałam, że nie dotrwam do końca... i nie z powodu kiepskiej gry aktorskiej, bo było nieźle, choć zabrakło mi emocji, ale wierzcie mi, w tej temperaturze, która panowała w pomieszczeniu, to aktorzy naprawdę dali z siebie wszystko:)
2009-01-09 15:12
chyba byliście nie w tym teatrze na tej sztuce bo uważam,ze jest zagrana fenomenalnie,murem bedę bronić aktorów bo są rewelacyjni i zawsze grają z pasją!
2010-02-11 22:31
Nie no. Aktorzy naprawdę super, ale reszta..
2006-03-08 13:51
SZANOWNA PANI ZAPRASZAM NA CHAŁĘ DO WYBRZERZA DUŻO PANI PISZE ALE MAM WRAŻENIE , ŻE NIE WIE PANI O CZYM.
SPEKTAKL JEST FANTASTYCZNY NIC DODAć NIC UJĄĆ.
2010-02-11 22:29
A mi się bardziej podobał najgorszy spektakl WybrzeŻa niż "Związek otwarty" teatru miejskiego..
2005-10-07 08:13
sztuka jest fajna warto ja zobaczyc troche dobrego humoru ...polecam tylko radze isc na nia jak bedzie grana goscinnie gdize indziej bo teatr miejski to wredna instytucja i niemily personel ..pozdrawiam piotrka.m milego ogladania
2010-02-11 22:27
Muszę się niestety zgodzić.
Portal trojmiasto.pl nie ponosi odpowiedzialności za treść opinii.