Opinie (55) 6 zablokowanych

  • Niema zdrowej diety odchudzajacej jest tylko zdrowe odzywianie.Ale odchudzanie to wielki biznes wyciagania kasy od naiwnych

    Na dietach i odchudzaniu zarabia się miliardy na całym świecie i to są miliardy dolarów! Bo liczy się tylko moda!!
    Sama tylko moda na dietę białkową przyniosła jego pomysłodawcy 5mln dolarów zysku!!Tysiące książek

    Na dietach i odchudzaniu zarabia się miliardy na całym świecie i to są miliardy dolarów! Bo liczy się tylko moda!!
    Sama tylko moda na dietę białkową przyniosła jego pomysłodawcy 5mln dolarów zysku!!Tysiące książek eboków ,poradników video i programów promocyjnych firm które się dorobiły na tej niezdrowej diecie odchudzającej białkowej przyniosło kilka miliardów dolarów zysku na całym świecie. Wszystkie media wtedy ją wychwalały dlaczego nikt wtedy nie krytykował jak jest szkodliwa i niezdrowa?
    W miedzy czasie mieliśmy już modę na inne niezdrowe diety
    .A obecnie mamy modę na Brednie z pseudo medycyny Chińskiej !!!!
    I to tylko w niektórych mediach potwierdzają ze to są brednie wyssane z palca a wręcz szkodliwe.
    Ale dla naiwnych frajerów zawsze co roku musi być nowa moda by wyciągać od nich kasę .

    • 10 0

  • Aktualnie najgorsza dieta odchudzająca? (3)

    Oczywiście dieta Dąbrowskiej. Każdy (a raczej każda, bo nie słyszałem o facetach ją stosujących), kto stosuje tą dietę dłużej niż kilka dni robi sobie dużą krzywdę.

    • 9 5

    • Tutaj facet, odpisuję. Konkretnie, jak facet. (2)

      Po pierwsze - nie dieta, tylko post.
      Po drugie - opiszę jak wyglądała moja "duża krzywda". Po kolei.
      Wiek: 40 lat, tryb życia: siedzący. Zamiłowanie do sportu - brak.
      Wzrost: 189 cm, waga przez

      Po pierwsze - nie dieta, tylko post.
      Po drugie - opiszę jak wyglądała moja "duża krzywda". Po kolei.
      Wiek: 40 lat, tryb życia: siedzący. Zamiłowanie do sportu - brak.
      Wzrost: 189 cm, waga przez wcześniejsze 10 lat życia wahała się między 93 (najmniejsza zanotowana) do 106 kg (najwyższa zanotowana). Otyłość brzuszna, morda nalana. Masy mięśniowej mało.
      Na rok przed spontaniczną decyzją o zrzuceniu wagi włączyłem odrobinę ruchu w swoje życie, poprawił moją kondycję, ale nie wpłynął na redukcję wagi, która w przededniu wejścia w post Dąbrowskiej wynosiła 98 kg. Profil lipidowy kiepski - 3GL od 150 do 260 (najwyższy zanotowany), HDL regularnie poniżej minimum wynoszącego 40, LDL wysoki powyżej 150. Źle. Chorób jeszcze brak. Cukier w normie (90 na czczo).
      Problemem u mnie nie była jakość jedzenia, co jego ilość. Praktycznie zawsze byłem nienażarty, wrzucałem w siebie jak w śmietnik. Trudno było powstrzymać apetyt.

      Post Dąbrowskiej przebiegał u mnie zaskakująco łatwo, trwał niespełna 4 tygodnie. Ponieważ na co dzień nie prowadzę kuchni i nie jestem przyzwyczajony do "spożywania dań obiadowych", poza weekendowym upichceniem kawałka mięcha dla przyjemności, to nie miałem żadnych problemów z ułożeniem sobie "jadłospisu" (wspominam o tym, bo dla niektórych to stanowi problem). Po prostu warzywa na parze, owoce, soki pomidorowe i z buraka. Średnio ok. 500 kcal dziennie. Pierwszy tydzień najtrudniejszy, gdy organizm na detoksie. Potem jakoś tak... banalnie! Oczywiście, kondycja umysłowa nienajlepsza, o fizycznej nie wspominając (wysiłek wykluczony), ale to tylko okres przejściowy. Przez pierwszy tydzień organizm traci nadmiar wody (nie wodę - lecz jej nadmiar, utrzymywany przez złą pracę nerek obciążonych syfem z jedzenia, bywa że takiego, na którego składnik mamy alergię, choć nie mamy jej świadomości). No i oczyszczają się kichy. To minus 3-4 kilogramy. Potem zaczyna znikać tłuszcz, niedobór każdych 7000 czy 8000 kcal to 1 kg spalonych zasobów tłuszczu. Po tygodniu organizm zaczyna na nowo uczyć się metabolizmu i wyzwala w sobie mechanizmy spalania zgromadzonych zasobów. Chudnie się! U mnie waga na wyjściu wyniosła 89 kg, czyli minus 9 kg. Zleciał przede wszystkim brzuch (luz w spodniach), tyłek, nogi, twarz.
      Po zakończeniu postu nie rzuciłem się jak idiota na jedzenie, ale - co najciekawsze - wcale nie miałem takiej potrzeby! I nasycenie przychodziło znacznie szybciej. Ugotowałem sobie to, o co organizm zawołał - gar rosołu wołowego na goleniach ze szpikiem. Jadłem 4 dni. A potem różnie - na co dzień jem dość mało, bo nie mam potrzeby. Zupełnie zrezygnowałem z białego pieczywa czy wędlin. Zawsze jadłem dużo ryb. Kasza gryczana niepalona jako węglowodany (bardzo ją lubię). Ryby jako tłuszcz - i dobre oleje. Przetwory warzywne od rodziny. Wołowina, czasem jakieś podroby. Dużo kefirów, twarogów, jogurtu naturalnego - wszystko pełnotłuste. Jaja. Orzechy. Suszone owoce (naturalne). Tylko świeżych owoców mało, żadnych tropikalnych, bo nie przepadam za nimi ;) Co jakiś czas, przy okazji towarzyskiej, albo "przy piątku" - coś dobrego, np. fajny ser, pizza, a nawet chipsy.
      Na smak puszka ulubionej pepsi. Czekolada - tak, ulubiona deserowa. Słodyczy jako takich od lat praktycznie nie kupuję. Żadnych ciastek, drożdżówek, batonów (poza jednym, ulubionym, od czasu do czasu), żadnych słodzonych napojów ani jogurtów czy serków owocowych. Aha, bar ze smażonymi kurczakami od pułkownika odwiedzam średnio raz w miesiącu. Również 1-2x w miesiącu wsunę jakiegoś konkretnego hamburgera i fryty w dobrym miejscu.

      Dla zainteresowanych - Alkohol! Bez zmian :) Tzn. piątek, sobota - lub przy okazji. Na co dzień nigdy nie popijałem, chyba że na urlopach. I normalnie, cztery piwa albo i pięć, a nawet sześć, a nie jakieś tam podchody. Papierosów nigdy nie paliłem.

      Od tamtego czasu mija półtora roku, a moja obecna waga to 82 kg... Mniej niż po poście!

      W międzyczasie chyba z 5 razy byłem na tygodniowym oczyszczeniu (jak pisałem wcześniej - tydzień to za mało na schodnięcie, ale na oczyszczenie w sam raz). Takie tygodnie są łatwe do przetrwania, właśnie jeden mam za sobą, bo po okresie rozpasania świąteczno-wyjazdowego (dwa tygodnie totalnej swawoli) miałem 85 kg (przed świętami 81 kg). Pomiar zawsze rano w wariancie "netto" ;) Organizm reaguje dobrze, jak żrę, to przybiera, a gdy przestaję - to odpuszcza.

      Waga w ciągu ubiegłego roku konsekwentnie obniżała się mimo braku kolejnych postów. Od czasu do czasu zażywałem więcej ruchu, ale trudno nazwać to sportem i regularnym wysiłkiem. Najniższa masa ciała to 77 kg w lecie ub.r., gdy przez chwilę byłem bardziej zabiegany w życiu. Samo tak się zrobiło. Potem podniosła się do ok. 80 kg. Zamierzam utrzymywać te 80 kg. Nawyki na co dzień mam ku temu dostateczne, tylko czasami warto się powstrzymać przed bezsensownym podżeraniem.

      Pomaga pusta lodówka na co dzień, robienie tylko minimalnych zakupów (a nie na zapas) i partner/-ka, którzy odżywiają się podobnie.

      Poza tym w sklepie trudno o coś dobrego do zjedzenia - warto mieć świadomość syfu, jakim nas karmią. Wędliny są za słone i mają tragiczny skład, przetwory mleczne za słodkie (poza naturalnymi), warzywa na pestycydach... Warto kupić mniej, ale świadomie i dobrych produktów.

      No i na koniec najlepsze - wyniki. Wcześniej pisałem o złych wynikach. Ostatni raz robiłem badania chyba ze 3 lata przed postem. Kilka miesięcy po pierwszym poście okazało się, że 3GL wynoszą niecałe 90, spadł łączny i zły cholesterol LDL, a dobry HDL nagle przeskoczył 50. To rezultat schudnięcia, ale także rozpoczęcia ruchu i kilkuletniego jedzenia dobrych składników (głównie ryb i olejów), ale przed postem niestety łączonych z niepotrzebnym jedzeniem i głównie jego nadmiarem. Natomiast wyniki po ponad roku od postu, najnowsze sprzed 2 miesięcy - 3GL wynosi 67 jednostek (!), dobry HDL 57, a łączny cholesterol 131 (zaraz okaże się, że za niski...) Elektrolity idealnie w normie.

      Cóż mogę powiedzieć - wszystkim chcącym polecam zrobić sobie właśnie taką "dużą krzywdę". Poprawia komfort życia.

      • 11 8

      • zaimponowałeś (1)

        No naprawdę fajnie to opisałeś i zmotywowałeś do działania. dzięki

        • 4 1

        • Najważniejsze gdy widzi się rezultaty, to wówczas pomaga w działaniu. No i w pewnym wieku zaczyna się myśleć o zdrowiu. Pochwała i "all clear" usłyszane od kardiologa to zawsze przyjemność i ulga.

          Brak

          Najważniejsze gdy widzi się rezultaty, to wówczas pomaga w działaniu. No i w pewnym wieku zaczyna się myśleć o zdrowiu. Pochwała i "all clear" usłyszane od kardiologa to zawsze przyjemność i ulga.

          Brak rezultatów natomiast demotywuje. Przeszkodą mogą być też trudne momenty w życiu, gdy człowiek ucieka w jedzenie i trudno go za to winić.

          W ogóle najgorsze jest takie podejście do redukcji wagi zakładające "bo koniecznie muszę", albo "bo to moja wina". Owszem. Ale podejść trzeba pozytywnie i - nie myśleć o tym za wiele! Bez zbędnych ceregieli psychologicznych, że tak się wyrażę - bez użalania się nad sobą, ale też bez poczucia winy.

          Nie wiem ile lat to się utrzyma (tzn. ile ja to utrzymam), ale nie widzę powodów, by miało to nagle runąć. Organizm "uczy się" zmniejszonego zapotrzebowania i człowiek nie chodzi na okrągło głodny. Zakupy bywają natomiast irytujące, bo idzie się przez sklep i patrzy... a tam nie ma niczego godnego uwagi. W głowie rośnie zakorzeniona świadomość chłamu zalegającego na sklepowych półkach. To pomaga w ogólnym bilansie, bo nie sięga się po byle co.

          I smaki się wyostrzyły. Po "odtrutce" okazuje się, że przeciętne słodycze są zbyt słodkie, a niektóre rzeczy zbyt słone.

          Negatywnie za to wpływają wszelkie wydarzenia takie jak święta czy dłuższe urlopy, gdy wypada się z normalnego rytmu, a okazje do popasu rodzą się codziennie same (bo rodzina przy stole, bo znajomi, bo wyjście, bo knajpa, bo plener, bo na szybko, bo się zmarnuje, bo zabierz do lodówki, bo zjesz później - itd.) No i alkohol przy tym spożywany naturalnie zwiększa "ssanie" na jedzenie. Na szczęście takich zdarzeń nie ma zbyt wielu w rocznym kalendarzu osoby pracującej od Pn do Pt ;) Nie ma co bić się po twarzy czy robić cyrków, ale potem trzeba ten mały nadmiar z siebie zrzucić i powrócić na normalne tory.

          Oczywiście - mądrość mądrością, a każdy jest inny. Wiele osób ma problemy endokrynologiczne, wówczas może być trudno o rezultat. Także alergie potrafią wszystko zaburzyć. Generalnie trudny temat i najważniejsze to znaleźć gdzieś ten balans, niekoniecznie tylko na wadze. Ale gdy kolana bolały po kilkunastu schodach w górę, to zdecydowanie nie był balans. A'propos kolan - jeśli ktoś waży 100 kg i nagle porywa się na modne od paru lat bieganie - to niech pomyśli o swoich kolanach i tym jakie obciążenie muszą przy tym znosić. Najpierw schudnąć, a potem brać się za wyczyny.

          A jak czytam o jakiś dietach pudełkowych, trenerach, doradcach itp. cudach - to się uśmiecham. Komercha i zbędna otoczka. Wszystko w naszych własnych rękach i głowie. Ale gdy patrzę, co ludziska kładą na taśmę w sklepie, to sorry nie ma o czym mówić.

          • 7 2

  • Dieta DASH. Najzdrowsza dieta świata. Duzo warzyw, sport i ruch.
    Zanim mnie zminusujecie wyguglajcie sobie. :)

    • 7 5

  • Te zdjecia ilustracyjne są koszmarne

    nie macie lepszych?

    • 2 1

  • To nie jest efekt jojo.

    To korekta trendu spadkowego.

    • 1 0

  • dieta to stan umyslu,

    dotyka glownie zenska czesc ludzkosci.

    • 2 1

  • dieta cud....

    seks i głód :)

    • 2 2

  • (1)

    nienawidzę być głodny więc diety nie są dla mnie.
    nie wyobrażam sobie jeść 500 kcal dziennie.

    • 6 0

    • To jedz 500 kcal, ale mniej niż potrzebujesz

      Załóżmy, że potrzebujesz 2500 kcal na dobę. Jedz 2000 kcal - przeciętnie. No, będziesz chodził ciągle na lekkim głodzie. Po pół roku możesz stracić do 10 kg tkanki tłuszczowej. Just like that. Pod warunkiem, że masz jeszcze zdrowy organizm.

      • 4 0

  • Dieta cud

    Trzeba jeść ile wlezie, bez ograniczeń, do tego oczywiście zimne piwko, nie biegać, zero wysiłku. Stosować przez trzy tygodnie i to będzie cud jak zadziała

    • 2 1

  • Dieta Dąbrowskiej - jeden wielki szit!!!!

    • 1 4

alert Portal trojmiasto.pl nie ponosi odpowiedzialności za treść opinii.