Ale jakie kursy!
Przychodzę do koleżanek na kawę, ciasto, albo fondue - siedzę z podkulonymi nogami na kanapie, okrywam się kocem (w chłodne zimowe wieczory), gadamy o torebkach, facetach, dzieciach, sytuacji gospodarczej Ekwadoru, najnowszej książce księdza Bonieckiego, rozszerzaniu się wszechświata, podajemy sobie przepisy na risotto cytrynowe, namiary na dobrą fryzjerkę, albo doskonałego lekarza.... nie, nie zapędziłam się i to jest opinia SZKOŁY JĘZYKOWEJ - to wszystko się odbywa po angielsku. A potem na maila otrzymuję listę słówek i błędów nad jakimi należy pracować.