Młody alkoholik - Dramat, z którego pragnę wyjść, a nie umiem.
Witam wszystkich którzy odwiedzili mój temat. Wiem, że tekst jest dość obszerny, ale chciałbym w skrócie opisać czego dotyczy problem i to jak w ciągu 8 lat czuję się jak człowiek, który zamiast coś osiągnąć - stoczył się na dno.Jeżeli ktoś nie ma ochoty czytać tych wypocin to zapraszam do ostatnich krótkich akapitów które są moją główną prosbą. Przy pisaniu całej tej historii - starałem się mniejwięcej przytoczyć te 8 lat popadania w coraz większą studnię wstydu, (przepraszam, jeśli jest to napisane trochę chaotycznie, ale sporo już nie śpię i trochę ciężko już mi dobrze złożyć zdania)
Ciężko było mi napisać ten temat, ale nie wiem gdzie mam już szukać pomocy... Może najpierw się przedstawie, mam na imię Paweł, mam 23 lata (dopiero!!) i borykam się z bardzo, jak dla mnie ciężkimi problemami. Piszę tu, ponieważ anonimowo będzie mi prościej się wypowiedzieć w bardziej szczegółowy sposób, niż do którego kolwiek znajomego czy nawet przyjaciela. Od razu na wstępie zaznaczę - nie należę do rodziny patologicznej, w domu nie było nigdy problemu z alkoholem czy innymi używkami, wręcz przeciwnie - ojciec trzymał ciężką rękę i razem z matką starali się wychować nas jak najlepiej-udało im się, nie czuję się jakoś "patologicznie" - mowa tu o braku kultury osobistej czy chociażby problemy z prawem. Ani ja, ani mój brat nie mamy takich problemów, jednak niestety - młodszy brat wyszedł na ludzi, ze mną już jest gorzej...
Moim problemem jest alkoholizm i to już tak zaawansowany, że nie umiem sobie z nim poradzić, pierwszy alkohol spożyłem w wieku 15 lat na tzw "fortach". On tamtego czasu, dzień w dzień coraz bardziej się upijałem, wtedy nie miałem pełnej świadomości, że przy pomocy moich tamtejszych "przyjaciół" dojdę do takiego moment, że to co zacząłem wtedy okazało się zgubą na całe lata.. Rodzice starali sie jak mogli mnie kontrolować, miałem naprawdę surowe kary jak tylko lekką woń alkoholu wyczuli ode mnie. Niestety - nie dali rady poradzić sobie z tym, co zaczynało się ze mną dziać. Zagrożenie, z którego nie zdawałem sobie sprawy - przerodziło się w wiele nieprzyjemności.. Już w wieku 16 lat zaczęły się stany depresyjne, zawalenie szkoły (nigdy nie przyznaje się, że skończyłem tylko gimnazjum, ponieważ zazwyczaj moi "nowi" rozmówcy nie mieli by podstaw by sądzić, że tak nisko skończyłem(tu nie chodzi o jakieś narcystyczne gadanie, po prostu nigdy nikt nie domyślił się nawet, że ich rozmówca to zwykły łom tylko po gimnazjum,- co gorsze, kiedyś byłem jednym z najlepszych z matematyki w szkole, teraz ciężko w to uwierzyć patrząc na to co robię)) Do tego zaczęły się samookaleczenia, od lekkich robionych "cyrklem", aż po głębokie cięte żyletkami blizny na ręku i brzuchu. Ciągnęło się to aż do czasu gdy miałem 17 lat i poznałem wspaniałą dziewczynę w październiku 2008 roku. Niestety, tylko z samookaleczeniami skończyłem na 5 lat, pić nie przestałem. Niestety, dziewczynę tą mimo tego, że robiła wszystko by mi pomóc - krzywdziłem. Wystarczyło, że się upilem, zapominałem o niej, zdradzałem strasznie. Mimo tego.. Jest ze mną do dziś, nie wiem dlaczego, ale wiem tylko, że potrzebuję jej bardzo. Ale wracam do tematu - we wrześniu 2013 roku nastąpiła seria takich nieprzyjemności, że niestety wrócilem ponownie do samookaleczania, alkohol tylko potęguje moją autoagresje. Piję już od 8 lat, niemalże bez przerwy (w 2009 roku o mało nie zdechłem przez uraz brzucha - perforacja jelita po uderzeniu, po wyjściu ze szpitala miałem zakaz picia płynów gazowanych przez dwa miesiące. I co zrobiłem? Wyszedłem tylko ze szpitala i tego samego dnia się tak nałojiłem - oczywiście ulubionym GAZOWANYM piwem, i to tak że jak mnie moi dobzi znajomi zobaczyli, to myślałem że mnie za to skatują.) Więc dalej... Niestety alkohol i samookaleczanie się nie wystarczyło by dostać się na dno.. Sięgnąłem dalej, zaczałem brać (fakt, że co jakiś czas, ale brać już z czasem więcej...) twardsze narkotyki, głównie meta, amfetamina (raz nawet musieli mnie zabrać karetką do szpitala, tak przegiąłem).
W ciągu swojego 5 letniego życia "dorosłego" mężczyzny zdążyłem stracić pracę już tyle razy, że w swoim poduczonym zawodzie nawet nie mam już gdzie szukać... Wszystko głównie przez alkohol. Najgorsze jest to, że stałem się strasznie wybuchowy, nie panuje ani nad emocjami, ani nad agresją - lekki powód i zaczynam aż się trząść z napadu agresji (Zaznaczam, że NIGDY, ALE TO NIGDY NIE SZUKAM ZACZEPKI, na ogól staram się być spokojny, gorzej się zaczyna robić gdy coś lub ktoś mnie zdenerwuje, nie panuje wtedy kompletnie nad sobą, wszystko jakby przez mgłę - jestem w istnym amoku), ani nad autoagresją. Gdy tylko coś mnie zdołuje (Wystarczy nawet kłótnia z kimś dla mnie ważnym) automatycznie tracę motywacje do życia, do czegokolwiek - od września 2013 roku, aż do rownego nowego roku było najgorzej - dziewczyna zemściła się za moje zdrady, za brak szacunku do niej i tego ile dla mnie poświęcała, mimo tego nie mogłem przestać o niej myśleć... odezwała się równo w Nowy Rok - To dla mnie jedna z najlepszych rzeczy jakie mogły mnie wtedy spotkać, ale nie rozwiązało to braku motywacji do pracy - ciągły kac, pieniędzy i nie uchroniło przed... nie pierwszą utratą mieszkania (Wcześniej ojciec "zmusił" mnie do opuszczenia rodzinnego domu - nie mam wstępu do teraz). Tak, od stycznia do kwietnia mieszkałem na działce (Kolega wyciągnął pomocną dłoń i pomógł w taki sposób jaki mógł) - dom, stan surowy, piec "koza" w której jak się paliło *(a nie rzadko nie było czym..) to i tak zaraz nie było czuć ciepła, w domku szron na ścianach podczas mrozów - jednym słowem DNO. Sięgnąłem wtedy dna. Alkohol- zacytuje "realizujesz codzień, recepte picia na sen..."-niestety. Moja dziewczyna, która jak mówiłem, dawno ale to bardzo dawno temu powinna zostawić mnie samego sobie za krzywdy które jej wyrządziłem- ciągle przy mnie była - wolała zostać ze mną w tym tragicznym domku, niż jechać do domu i zostawić mnie samego, była niesamowitym wsparciem, cały czas była... a jak tylko próbowała mnie zmotywować do dzialania, czasami kłótnią - znowu wpadałem w niesłuszny szał, nie że nie chciałem pracować, tylko codzienny kac, złe samopoczucie - i niestety nienawiść do samego siebie za to co robię z życiem - nie pozwalały mi "wstać"... Nadszedł w końcu dzień w marcu, kiedy stwierdziłem, że muszę coś zrobić ze sobą. Ok - Znalazlem pracę w jeden dzień, jedyny warunek - założyć działalność.Ok desperacja - zaryzykuje, chcę to zrobić, i tu znowu kłoda pod nogi - dowód zgubiony, nic nie zrobię. I znowu się zaczęło, w sumie dalej było kontynuowane - picie, picie i jeszcze raz picie. W końcu po ponad miesiącu udało mi się uzyskać dowód - założyłem działalność, poszedłem do pracy, wyjazd w delegacje do jednego z kurortów (To było coś cudownego móc się wyrwać z tej obskurnej meliny, a zaraz po tym wynająłem z bratem mieszkanie na pół). Wszystko było dobrze, oczywiście jak to w delegacji.. Też się piło, ale miałem motywacje - byłem na miejscu pracy, byłem nowy (mimo to w ogóle tego nie odczułem- już pierwszy dzień byl taki, jakbym pracował z nimi latami) - nie mogłem sobie pozwolić na skuchę. Wszystko było dobrze do pierwszej wypłaty - zniknąłem na dwa tygodnie, nikogo nie informując, nic, codziennie napity, aż skończyły się pieniądze. Wróciłem do pracy, nigdy mi tak wtyd nie było jak na zbiórce tzw. "prezes" firmy powiedział, że bardzo mnie szanował i strasznie się zawiódł. Jak to nazwał "Jesteś pan niebezpieczny człowiek" No dobrze, pracowałem spokojnie przez około 3 tygodnie, zaliczki - codziennie na kacu do pracy, do dziś nie wiem dlaczego mnie nie wyczuli. Tak czy inaczej, na kacu, ale w robocie byłem. Nagle niestety znowu nadeszły dni w których zacząłem codziennie bardzo ostro pić, oczywiście olewając pracę, dzwoniłem do roboty wymyślając różme bajki co to mi nie jest, co to nie wypadło bo tak się źle czułem, że nie miałem siły iść tam, zasada "klina klinem" niestety jest bardzo zgubna, a trzyma się u mnie do dziś. Zrobiłem kolejne wolne, w między czasie dziewczyna powiedziała dość i wyprowadziła się (przeprowadziła się do mnie i brata zaraz po tym jak ja się tam z bratem wprowadziłem, brat w końcu wyjechał do kobiety na dolny śląsk), ja nabralem tyle zaliczek, że jak przyszło zapłacić za mieszkanie - nie mialem już za co (pieniądze niestety szły na piwo..) *Dziewczyna stwierdziła, że nie będzie ze swojej kasy ciągle płaciła za wszystko, gdy ja mając nawet dobrą stawkę - wszystko przepijałem, wzięła pieniądze (swoje oczywiście) i przeprowadziła się z powrotem do rodziców -OCZYWIŚCIE WCALE JEJ SIĘ NIE DZIWIE, ŻE NIE WYTRZYMAŁA, ja zostałem bez niczego. Oczywiście kolejne mieszkanie było lada dzień na stracie i zamiast zrobić cokolwiek, by jakoś spróbować to uratować - zniknąłem na prawie tydzień do koleżanki... Tam nie spałem pare ladnych dni, ciągle prochy, zero jedzenia, do tego alkohol, poszedłem do pracy to mnie od razu jeden majster wyhaczył czy się dobrze czuję i czy dam radę pracować (3 dzień "maratonu- w pewnym momencie wziął mnie na bok - były wojskowy- i wytłumaczył mi, że chodziło o... źrenice). Niestety moje załamanie się mnie zniszczyło, z resztą sam siebie zniszczyłem i niszczę od 8 lat - więcej się w pracy nie pokazałem... Mieszkanie na szczęscie udało się spłacić tylko dzięki pomocy rodziców, na których w ogóle z początku nie liczyłem - z ojcem nie gadam już długi czas, nie może mi wybaczyć między innymi tego, że zawaliłem szkołę - do tego znalazł mnie raz pięknie załatwionego, pijany, pochlastany cały. Horror, ale dostałem kolejną pomoc, dzięki niej mogłem wynająć pokój w którym mieszkam do dziś... Niestety dalej problem nie zniknął, siedzę tu do teraz - piję, JUŻ SAM NIE MOGĘ DOLICZYĆ SIĘ JAK DŁUGO... Skąd mam pieniądze...? Ciągle ktoś pożycza, dziewczyna co miesiąc pożycza mi na pokój bo obiecuję, że na pewno wezmę się do pracy - załatwiłem pracę w jednej z gdyńskich stoczni - na rozmowę poszedłem, ale ten zje***y łeb jak zwykle, nie mógł się powstrzymać - zachlał i się nie wstawił do pracy, ze wstydu już się tam nie pokażę. Od początku lipca, do dzisiejszego dnia cały czas piję, mam myśli samobójcze,dobiło mnie do tego teraz to, że znowu się dowiedziałem paru nieprzyjemnych rzeczy, o których aż ciężko mi myśleć (oczywiście są one następstwem mojego długoletniego, ciężkiego do przebaczenia postępowania) - Moje wybuchy agresjii i autoagresji wzrosły w ciągu tych paru dni tak, że nie umiem ze sobą znowu sobie poradzić, piję, pare razy wciągałem.. Nie śpię już pare dni, nic nie jem, zero apetytu, dziś moje samopoczucie zeszło poniżej krytycznej - uwierzcie mi, wiem, że jestem szmaciarzem, powoli rozwalałem, a wręcz potwornie niszczyłem mój związek który dopiero w tym roku znowu zacząłem doceniać wisi na włosku - nie zdradziłem ani jednego razu odkąd znowu ze sobą jesteśmy, lecz to jaki stałem się ostatnio tak przeraża moją dziewczynę, że wiem, że jeśli czegoś nie zrobię to zostanę już kompletnie bez niczego...Niestety w złości dużo mi powiedziała, niestety nic co by mialo mnie zmotywować, wręcz przeciwnie - dobiło mnie to, dziś już stwierdziłem, że albo coś zrobię, albo skończę bardzo źle, a już jest na tyle źle, że pierwszy raz anonimowo postanowiłem opisać moją niszczącą mnie do bólu "Historię młodego alkoholika"... (Możecie nie uwierzyć - przez to co opisałem wyobraźnia niejednej osoby wykreuje sobie mój obraz jako zniszczonego śmierdzącego młodego menela, ale na ulicy jak idę trzeźwy-bo jeszcze nic nie piłem, lub trafi się lepszy dzień, że dopiero na wieczór łyknę - nie przeszło by wam przez myśl co ten niepozorny człowiek przez własną głupotę przeżywa.Przynajmniej jedyne dobre, że nie wstydzę się wyjść na ulice i odczuwać jakoby ludzie widzą we mnie brudasa, menela itd - wręcz przeciwnie, zawsze z rana prysznic, czyste ubrania, kompletnie niepozornie, nikt by nie powiedział, że "ten gość ma problemy") I dlatego jeśli ktoś doczytał do końca, nie postanowił zjechać mnie od góry do dołu i mógłby mi ktoś bezinteresownie jakoś pomóc w tym, co przedstawiłem poniżej - będę dozgonnie wdzięczny.
-I tak, gdyby ktoś myślał, że opisałem tu jaki to ja biedny, pokrzywdzony itd - nie oczekuję współczucia, wiem, że to głównie moja wina,moja wina że tak upadłem, przecież nie musiałem zgrywać dorosłego w wieku 15 lat i uwierzyć chociażby rodzicom w to jakie konsekwencje mogą mnie czekać i ciągnąć się latami.. Jak wspominałem mam dopiero 23 lata, a już w tym momencie jest tak źle, że proszę o pomoc innych, może ktoś miał podobną sytuacje - ktoś z rodziny, przyjaciel, czy choćby sam był w takiej sytuacji i dał radę wyjść z tego piekłą i postawić na prostej, doradzi co mogę zrobić, gdzie zasięgnąć dokładnie pomocy (na dole napisałem jakiej pomocy potrzebuję i to w trybie pilnym..) ...Oczywiście mam wielu przyjaciół, znają mniejwięcej moją historię - próbowali mi pomóc, ale pomoc polegała na rozmowie, która niejednokrotnie podnosiła na duchu, a niejednokrotnie dołowała. Tym razem chcę to zrobić anonimowo, przynajmniej nawet gdy zostanę tu zniszczony przez tych, którzy nawet nie wiedzą jak ciężko żyć w nałogu jakim jest alkohol i czysta autodestrukcja - przyjmę to prościej, niż krytykę ze strony znajomego za którą niejednokrotnie było mi wstyd)
Oto dwie rzeczy o ktore chcę zapytać, może ktoś będzie mógł mi wskazać "drogę"...
Czy wie ktoś może czy można gdzieś w Gdańsku, czy Trójmieście uzyskać darmową pomoc psychologa? Dlaczego darmową? Od paru miesięcy nawet nie zawiesiłem dzialalności... ZUSu nie opłacam, nie przysługuje mi żadne ubezpieczenie, kompletnie nic. Koniecznie potrzebuję zasięgnąć porady, nie wiem czy to pomoże, mam nadzieję... Z resztą od bliższych znajomych ciągle słyszę, że muszę w końcu pójść.
No i to, co mnie do tego stanu doprowadziło... Alkohol... Czy jest szansa (tak jak powyżej, nie mając ubezpieczenia, nic) dostać się na jakiś odwyk alkoholowy? Mam dopiero 23 lata, a alkohol mi już tak zniszczył życie, że boję się tego co będzie za pare lat - o ile w końcu nie popełnie samobójstwa z tego powodu, a tak jak napisałem, boję się sam siebie w tej kwestii) Alkohol to główny silnik w tej całej machinie - od narkotyków nie jestem uzależniony, potrafie sobei zrobić długą przerwę i nie odczuwam potrzeby brania ich, jednak czasami niestety biorę je z chęci podniszczenia samego siebie - z czystego żalu do siebie, jakby powiedzieć - gorzej być nie może, więc nie krępuj się - niszcz się do końca, bo wiem że to jedna z najgorszych rzeczy, ale na szczęście - to mnie nie uzależniło i potrafiłbym rzucić bez potrzeby pomocy zzewnątrz.. Na szczęscie.
Wszystkim tym, którzy przeczytali moją streszczoną do bólu historię - dziękuję wam, mam nadzieję, że nie zbudowaliście sobie obrazu prawdziwego patola z prawdziwej patologicznej rodziny - tak jak mówiłem, tylko ja nie wiedzieć czemu dałem się wciągnąć w ten syf.
Wszystkim którzy jakkolwiek mogą pomóc - również dziękuję, bardzo wstyd mi że muszę przekazać ten cały ból spowodowany swoją głupotą sprzed lat ludziom, których nawet nie znam. Nigdy nie sądziłem, że będę musiał w taki sposób prosić o wsparcie, ale to już ostatnia deska ratunku.
Dziękuję wszystkim.
Pozdrawiam.
Ciężko było mi napisać ten temat, ale nie wiem gdzie mam już szukać pomocy... Może najpierw się przedstawie, mam na imię Paweł, mam 23 lata (dopiero!!) i borykam się z bardzo, jak dla mnie ciężkimi problemami. Piszę tu, ponieważ anonimowo będzie mi prościej się wypowiedzieć w bardziej szczegółowy sposób, niż do którego kolwiek znajomego czy nawet przyjaciela. Od razu na wstępie zaznaczę - nie należę do rodziny patologicznej, w domu nie było nigdy problemu z alkoholem czy innymi używkami, wręcz przeciwnie - ojciec trzymał ciężką rękę i razem z matką starali się wychować nas jak najlepiej-udało im się, nie czuję się jakoś "patologicznie" - mowa tu o braku kultury osobistej czy chociażby problemy z prawem. Ani ja, ani mój brat nie mamy takich problemów, jednak niestety - młodszy brat wyszedł na ludzi, ze mną już jest gorzej...
Moim problemem jest alkoholizm i to już tak zaawansowany, że nie umiem sobie z nim poradzić, pierwszy alkohol spożyłem w wieku 15 lat na tzw "fortach". On tamtego czasu, dzień w dzień coraz bardziej się upijałem, wtedy nie miałem pełnej świadomości, że przy pomocy moich tamtejszych "przyjaciół" dojdę do takiego moment, że to co zacząłem wtedy okazało się zgubą na całe lata.. Rodzice starali sie jak mogli mnie kontrolować, miałem naprawdę surowe kary jak tylko lekką woń alkoholu wyczuli ode mnie. Niestety - nie dali rady poradzić sobie z tym, co zaczynało się ze mną dziać. Zagrożenie, z którego nie zdawałem sobie sprawy - przerodziło się w wiele nieprzyjemności.. Już w wieku 16 lat zaczęły się stany depresyjne, zawalenie szkoły (nigdy nie przyznaje się, że skończyłem tylko gimnazjum, ponieważ zazwyczaj moi "nowi" rozmówcy nie mieli by podstaw by sądzić, że tak nisko skończyłem(tu nie chodzi o jakieś narcystyczne gadanie, po prostu nigdy nikt nie domyślił się nawet, że ich rozmówca to zwykły łom tylko po gimnazjum,- co gorsze, kiedyś byłem jednym z najlepszych z matematyki w szkole, teraz ciężko w to uwierzyć patrząc na to co robię)) Do tego zaczęły się samookaleczenia, od lekkich robionych "cyrklem", aż po głębokie cięte żyletkami blizny na ręku i brzuchu. Ciągnęło się to aż do czasu gdy miałem 17 lat i poznałem wspaniałą dziewczynę w październiku 2008 roku. Niestety, tylko z samookaleczeniami skończyłem na 5 lat, pić nie przestałem. Niestety, dziewczynę tą mimo tego, że robiła wszystko by mi pomóc - krzywdziłem. Wystarczyło, że się upilem, zapominałem o niej, zdradzałem strasznie. Mimo tego.. Jest ze mną do dziś, nie wiem dlaczego, ale wiem tylko, że potrzebuję jej bardzo. Ale wracam do tematu - we wrześniu 2013 roku nastąpiła seria takich nieprzyjemności, że niestety wrócilem ponownie do samookaleczania, alkohol tylko potęguje moją autoagresje. Piję już od 8 lat, niemalże bez przerwy (w 2009 roku o mało nie zdechłem przez uraz brzucha - perforacja jelita po uderzeniu, po wyjściu ze szpitala miałem zakaz picia płynów gazowanych przez dwa miesiące. I co zrobiłem? Wyszedłem tylko ze szpitala i tego samego dnia się tak nałojiłem - oczywiście ulubionym GAZOWANYM piwem, i to tak że jak mnie moi dobzi znajomi zobaczyli, to myślałem że mnie za to skatują.) Więc dalej... Niestety alkohol i samookaleczanie się nie wystarczyło by dostać się na dno.. Sięgnąłem dalej, zaczałem brać (fakt, że co jakiś czas, ale brać już z czasem więcej...) twardsze narkotyki, głównie meta, amfetamina (raz nawet musieli mnie zabrać karetką do szpitala, tak przegiąłem).
W ciągu swojego 5 letniego życia "dorosłego" mężczyzny zdążyłem stracić pracę już tyle razy, że w swoim poduczonym zawodzie nawet nie mam już gdzie szukać... Wszystko głównie przez alkohol. Najgorsze jest to, że stałem się strasznie wybuchowy, nie panuje ani nad emocjami, ani nad agresją - lekki powód i zaczynam aż się trząść z napadu agresji (Zaznaczam, że NIGDY, ALE TO NIGDY NIE SZUKAM ZACZEPKI, na ogól staram się być spokojny, gorzej się zaczyna robić gdy coś lub ktoś mnie zdenerwuje, nie panuje wtedy kompletnie nad sobą, wszystko jakby przez mgłę - jestem w istnym amoku), ani nad autoagresją. Gdy tylko coś mnie zdołuje (Wystarczy nawet kłótnia z kimś dla mnie ważnym) automatycznie tracę motywacje do życia, do czegokolwiek - od września 2013 roku, aż do rownego nowego roku było najgorzej - dziewczyna zemściła się za moje zdrady, za brak szacunku do niej i tego ile dla mnie poświęcała, mimo tego nie mogłem przestać o niej myśleć... odezwała się równo w Nowy Rok - To dla mnie jedna z najlepszych rzeczy jakie mogły mnie wtedy spotkać, ale nie rozwiązało to braku motywacji do pracy - ciągły kac, pieniędzy i nie uchroniło przed... nie pierwszą utratą mieszkania (Wcześniej ojciec "zmusił" mnie do opuszczenia rodzinnego domu - nie mam wstępu do teraz). Tak, od stycznia do kwietnia mieszkałem na działce (Kolega wyciągnął pomocną dłoń i pomógł w taki sposób jaki mógł) - dom, stan surowy, piec "koza" w której jak się paliło *(a nie rzadko nie było czym..) to i tak zaraz nie było czuć ciepła, w domku szron na ścianach podczas mrozów - jednym słowem DNO. Sięgnąłem wtedy dna. Alkohol- zacytuje "realizujesz codzień, recepte picia na sen..."-niestety. Moja dziewczyna, która jak mówiłem, dawno ale to bardzo dawno temu powinna zostawić mnie samego sobie za krzywdy które jej wyrządziłem- ciągle przy mnie była - wolała zostać ze mną w tym tragicznym domku, niż jechać do domu i zostawić mnie samego, była niesamowitym wsparciem, cały czas była... a jak tylko próbowała mnie zmotywować do dzialania, czasami kłótnią - znowu wpadałem w niesłuszny szał, nie że nie chciałem pracować, tylko codzienny kac, złe samopoczucie - i niestety nienawiść do samego siebie za to co robię z życiem - nie pozwalały mi "wstać"... Nadszedł w końcu dzień w marcu, kiedy stwierdziłem, że muszę coś zrobić ze sobą. Ok - Znalazlem pracę w jeden dzień, jedyny warunek - założyć działalność.Ok desperacja - zaryzykuje, chcę to zrobić, i tu znowu kłoda pod nogi - dowód zgubiony, nic nie zrobię. I znowu się zaczęło, w sumie dalej było kontynuowane - picie, picie i jeszcze raz picie. W końcu po ponad miesiącu udało mi się uzyskać dowód - założyłem działalność, poszedłem do pracy, wyjazd w delegacje do jednego z kurortów (To było coś cudownego móc się wyrwać z tej obskurnej meliny, a zaraz po tym wynająłem z bratem mieszkanie na pół). Wszystko było dobrze, oczywiście jak to w delegacji.. Też się piło, ale miałem motywacje - byłem na miejscu pracy, byłem nowy (mimo to w ogóle tego nie odczułem- już pierwszy dzień byl taki, jakbym pracował z nimi latami) - nie mogłem sobie pozwolić na skuchę. Wszystko było dobrze do pierwszej wypłaty - zniknąłem na dwa tygodnie, nikogo nie informując, nic, codziennie napity, aż skończyły się pieniądze. Wróciłem do pracy, nigdy mi tak wtyd nie było jak na zbiórce tzw. "prezes" firmy powiedział, że bardzo mnie szanował i strasznie się zawiódł. Jak to nazwał "Jesteś pan niebezpieczny człowiek" No dobrze, pracowałem spokojnie przez około 3 tygodnie, zaliczki - codziennie na kacu do pracy, do dziś nie wiem dlaczego mnie nie wyczuli. Tak czy inaczej, na kacu, ale w robocie byłem. Nagle niestety znowu nadeszły dni w których zacząłem codziennie bardzo ostro pić, oczywiście olewając pracę, dzwoniłem do roboty wymyślając różme bajki co to mi nie jest, co to nie wypadło bo tak się źle czułem, że nie miałem siły iść tam, zasada "klina klinem" niestety jest bardzo zgubna, a trzyma się u mnie do dziś. Zrobiłem kolejne wolne, w między czasie dziewczyna powiedziała dość i wyprowadziła się (przeprowadziła się do mnie i brata zaraz po tym jak ja się tam z bratem wprowadziłem, brat w końcu wyjechał do kobiety na dolny śląsk), ja nabralem tyle zaliczek, że jak przyszło zapłacić za mieszkanie - nie mialem już za co (pieniądze niestety szły na piwo..) *Dziewczyna stwierdziła, że nie będzie ze swojej kasy ciągle płaciła za wszystko, gdy ja mając nawet dobrą stawkę - wszystko przepijałem, wzięła pieniądze (swoje oczywiście) i przeprowadziła się z powrotem do rodziców -OCZYWIŚCIE WCALE JEJ SIĘ NIE DZIWIE, ŻE NIE WYTRZYMAŁA, ja zostałem bez niczego. Oczywiście kolejne mieszkanie było lada dzień na stracie i zamiast zrobić cokolwiek, by jakoś spróbować to uratować - zniknąłem na prawie tydzień do koleżanki... Tam nie spałem pare ladnych dni, ciągle prochy, zero jedzenia, do tego alkohol, poszedłem do pracy to mnie od razu jeden majster wyhaczył czy się dobrze czuję i czy dam radę pracować (3 dzień "maratonu- w pewnym momencie wziął mnie na bok - były wojskowy- i wytłumaczył mi, że chodziło o... źrenice). Niestety moje załamanie się mnie zniszczyło, z resztą sam siebie zniszczyłem i niszczę od 8 lat - więcej się w pracy nie pokazałem... Mieszkanie na szczęscie udało się spłacić tylko dzięki pomocy rodziców, na których w ogóle z początku nie liczyłem - z ojcem nie gadam już długi czas, nie może mi wybaczyć między innymi tego, że zawaliłem szkołę - do tego znalazł mnie raz pięknie załatwionego, pijany, pochlastany cały. Horror, ale dostałem kolejną pomoc, dzięki niej mogłem wynająć pokój w którym mieszkam do dziś... Niestety dalej problem nie zniknął, siedzę tu do teraz - piję, JUŻ SAM NIE MOGĘ DOLICZYĆ SIĘ JAK DŁUGO... Skąd mam pieniądze...? Ciągle ktoś pożycza, dziewczyna co miesiąc pożycza mi na pokój bo obiecuję, że na pewno wezmę się do pracy - załatwiłem pracę w jednej z gdyńskich stoczni - na rozmowę poszedłem, ale ten zje***y łeb jak zwykle, nie mógł się powstrzymać - zachlał i się nie wstawił do pracy, ze wstydu już się tam nie pokażę. Od początku lipca, do dzisiejszego dnia cały czas piję, mam myśli samobójcze,dobiło mnie do tego teraz to, że znowu się dowiedziałem paru nieprzyjemnych rzeczy, o których aż ciężko mi myśleć (oczywiście są one następstwem mojego długoletniego, ciężkiego do przebaczenia postępowania) - Moje wybuchy agresjii i autoagresji wzrosły w ciągu tych paru dni tak, że nie umiem ze sobą znowu sobie poradzić, piję, pare razy wciągałem.. Nie śpię już pare dni, nic nie jem, zero apetytu, dziś moje samopoczucie zeszło poniżej krytycznej - uwierzcie mi, wiem, że jestem szmaciarzem, powoli rozwalałem, a wręcz potwornie niszczyłem mój związek który dopiero w tym roku znowu zacząłem doceniać wisi na włosku - nie zdradziłem ani jednego razu odkąd znowu ze sobą jesteśmy, lecz to jaki stałem się ostatnio tak przeraża moją dziewczynę, że wiem, że jeśli czegoś nie zrobię to zostanę już kompletnie bez niczego...Niestety w złości dużo mi powiedziała, niestety nic co by mialo mnie zmotywować, wręcz przeciwnie - dobiło mnie to, dziś już stwierdziłem, że albo coś zrobię, albo skończę bardzo źle, a już jest na tyle źle, że pierwszy raz anonimowo postanowiłem opisać moją niszczącą mnie do bólu "Historię młodego alkoholika"... (Możecie nie uwierzyć - przez to co opisałem wyobraźnia niejednej osoby wykreuje sobie mój obraz jako zniszczonego śmierdzącego młodego menela, ale na ulicy jak idę trzeźwy-bo jeszcze nic nie piłem, lub trafi się lepszy dzień, że dopiero na wieczór łyknę - nie przeszło by wam przez myśl co ten niepozorny człowiek przez własną głupotę przeżywa.Przynajmniej jedyne dobre, że nie wstydzę się wyjść na ulice i odczuwać jakoby ludzie widzą we mnie brudasa, menela itd - wręcz przeciwnie, zawsze z rana prysznic, czyste ubrania, kompletnie niepozornie, nikt by nie powiedział, że "ten gość ma problemy") I dlatego jeśli ktoś doczytał do końca, nie postanowił zjechać mnie od góry do dołu i mógłby mi ktoś bezinteresownie jakoś pomóc w tym, co przedstawiłem poniżej - będę dozgonnie wdzięczny.
-I tak, gdyby ktoś myślał, że opisałem tu jaki to ja biedny, pokrzywdzony itd - nie oczekuję współczucia, wiem, że to głównie moja wina,moja wina że tak upadłem, przecież nie musiałem zgrywać dorosłego w wieku 15 lat i uwierzyć chociażby rodzicom w to jakie konsekwencje mogą mnie czekać i ciągnąć się latami.. Jak wspominałem mam dopiero 23 lata, a już w tym momencie jest tak źle, że proszę o pomoc innych, może ktoś miał podobną sytuacje - ktoś z rodziny, przyjaciel, czy choćby sam był w takiej sytuacji i dał radę wyjść z tego piekłą i postawić na prostej, doradzi co mogę zrobić, gdzie zasięgnąć dokładnie pomocy (na dole napisałem jakiej pomocy potrzebuję i to w trybie pilnym..) ...Oczywiście mam wielu przyjaciół, znają mniejwięcej moją historię - próbowali mi pomóc, ale pomoc polegała na rozmowie, która niejednokrotnie podnosiła na duchu, a niejednokrotnie dołowała. Tym razem chcę to zrobić anonimowo, przynajmniej nawet gdy zostanę tu zniszczony przez tych, którzy nawet nie wiedzą jak ciężko żyć w nałogu jakim jest alkohol i czysta autodestrukcja - przyjmę to prościej, niż krytykę ze strony znajomego za którą niejednokrotnie było mi wstyd)
Oto dwie rzeczy o ktore chcę zapytać, może ktoś będzie mógł mi wskazać "drogę"...
Czy wie ktoś może czy można gdzieś w Gdańsku, czy Trójmieście uzyskać darmową pomoc psychologa? Dlaczego darmową? Od paru miesięcy nawet nie zawiesiłem dzialalności... ZUSu nie opłacam, nie przysługuje mi żadne ubezpieczenie, kompletnie nic. Koniecznie potrzebuję zasięgnąć porady, nie wiem czy to pomoże, mam nadzieję... Z resztą od bliższych znajomych ciągle słyszę, że muszę w końcu pójść.
No i to, co mnie do tego stanu doprowadziło... Alkohol... Czy jest szansa (tak jak powyżej, nie mając ubezpieczenia, nic) dostać się na jakiś odwyk alkoholowy? Mam dopiero 23 lata, a alkohol mi już tak zniszczył życie, że boję się tego co będzie za pare lat - o ile w końcu nie popełnie samobójstwa z tego powodu, a tak jak napisałem, boję się sam siebie w tej kwestii) Alkohol to główny silnik w tej całej machinie - od narkotyków nie jestem uzależniony, potrafie sobei zrobić długą przerwę i nie odczuwam potrzeby brania ich, jednak czasami niestety biorę je z chęci podniszczenia samego siebie - z czystego żalu do siebie, jakby powiedzieć - gorzej być nie może, więc nie krępuj się - niszcz się do końca, bo wiem że to jedna z najgorszych rzeczy, ale na szczęście - to mnie nie uzależniło i potrafiłbym rzucić bez potrzeby pomocy zzewnątrz.. Na szczęscie.
Wszystkim tym, którzy przeczytali moją streszczoną do bólu historię - dziękuję wam, mam nadzieję, że nie zbudowaliście sobie obrazu prawdziwego patola z prawdziwej patologicznej rodziny - tak jak mówiłem, tylko ja nie wiedzieć czemu dałem się wciągnąć w ten syf.
Wszystkim którzy jakkolwiek mogą pomóc - również dziękuję, bardzo wstyd mi że muszę przekazać ten cały ból spowodowany swoją głupotą sprzed lat ludziom, których nawet nie znam. Nigdy nie sądziłem, że będę musiał w taki sposób prosić o wsparcie, ale to już ostatnia deska ratunku.
Dziękuję wszystkim.
Pozdrawiam.