Re: Paskudny wirus u dzieci - wysoka gorączka
Dziewczyny to Wam opowiem na przestrogę naszą historię "głupiej" gorączki ...
Ja nigdy nie zapomnę tamtych wydarzeń :-(
Jak zwykle położyłam dziewczynki spać. Jednak zaniepokoił mnie sposób oddychania młodszej Małgosi - łapała powietrze. Zadzwoniłam do męża (był w pracy) i powiedziałam mu, że coś jest nie tak. Zawrócił do domu. W trakcie naszej rozmowy zmierzyłam małej temperaturę - miała prawie 38 st. Po chwili do kolejnych objawów doszły dreszcze i majaczenie. Wtedy wszystko potoczyło się już ekspresowo. Kiedy na dosłownie na chwilę wyszłam do kuchni, Gosia zaczęła niesamowicie głośno krzyczeć. Wpadłam do pokoju a ona była cała sztywna, miała szeroko otwarte oczy i cały czas krzyczała - to wyglądało tak jakby się na coś patrzyła i się tego niesamowicie panicznie bała. Szybko ją wyciągnełam z łóżeczka, mówiłam i krzyczałam do niej, żeby się wybudziła. Ona była niesamowicie sztywna. Położyłam ją na ziemi a ona zaczęła cała bardzo mocno drgać. To wyglądało jak padaczka. Szybko przewróciłam ją na lewy bok, otworzyłam jej usta i trzymałam język. Nie potrafie opisać o czym wtedy myślałam. Nigdy się tak nie bałam. Liczyły się sekundy. Byłam sama w domu a trzeba było zadzwonić po karetkę. Szybko zgarnęłam z komody telefon. Wykręciłam numer i jedyne co pamiętam to to, że rycząc krzyczałam dyspozytorce nasz adres, że roczne dziecko z silnymi drgawkami.Błagałam żeby szybko przyjechali. W tym czasie Małgosia cały czas drgała a ja trzymałam jej język i z****iście się bałam.
To były sekundy. Miliony myśli. Ja sama. Zaraz miała przyjechać karetka. Co z starszą Julką, spała w pokoju obok. Zaczęłam dzwonić. Do teściowej-krzyknęłam tylko błagam przyjdź szybko i się rozłączyłam. Pomyślałam, że moja ciotka ma wolne od pracy i jest w domu (mieszka obok nas). Też do niej zadzwoniłam, to samo zdanie i się rozłączyłam. Później do Andrzeja.Krzyczałam na niego "gdzie ty jesteś".
To były sekundy...
Po kilku chwilach mała przestała drgać, zrobiła się wiotka i straciła przytomność. Przez chwilę myślałam, że przestała oddychać... Ona była taka malutka.Nigdy się tak nie bałam. Sprawdzałam czy oddycha, klepałam ją po buźce i błagałam żeby mnie nie zostawiała. Otworzyła oczy ale była nieobecna. Trzymałam ją na ręku, buźkę miała całą w ślinie.
Coś nie do opisania.
Wpadła moja ciotka.
Poszukiwania książczki zdrowia, złapałam pieluchę,smoczek i jej butelkę z piciem. Słychać już było karetkę. Wpadła teściowa i Andrzej.
Weszli sanitariusze. Mała na ich widok się nieco ożywiła, zaczęła płakać. Ale ten płacz to był dla mnie jak zbawienie. Jak płakała to już było dobrze.
Kazali dać mi jej czopek. Później szybkie ubieranie, zawijanie w koc i do karetki. Ja za nimi.
W karetce kazali mi usiąść i zapiąć pasy. Później dali mi małą.
Przytulałam ją mocno. Ona na mnie patrzała, była taka spokojna. Ryczałam jak bóbr. Teraz jak to piszę też się nie mogę powstrzymać od łez.
Podjechaliśmy pod szpital. Tam na izbę przyjęć. Lekarka ją zbadała, zmierzyła temperaturę - miała trochę ponad 37 st. Do gabinetu wpadł Andrzej.
Zapadła decyzja o pozostawieniu Gosi w szpitalu. Szybki wywiad i na oddział. Tam czekał kolejny lekarz i sztab pielęgniarek.
Zbadał dokładnie małą. Pobrali jej krew, założyli wenflon. Zmierzyli temp. - ponad 39 st. Dostała mocniejszy lek na zbicie gorączki.
Biedna się tyle napłakała. Pięści mi się zaciskały na widok tych wszystkich czynności. Łzy m isame leciały. Siostry kazały wyjśc ale się nie zgodziłam.
Po ok 2 godzinach były wyniki krwi - wszystko w normie. Lekarze więc stwierdzili, że to jakiś wirus a drgawki były w wyniku gorączki, która nagle się pojawiła i szybko rosła.
W szpitalu spedziliśmy kilka dni.
To co się wydarzyło było jak najgorszy horror na świecie. Nie życzę tego nawet najgorszemu wrogowi.
I uwieżcie mi, gorączka jest niesamowicie niebezpieczna i lepiej dmuchać na zimne.
Lekarz nakazał nam zbijanie temperatury już stanie podgorączkowym.
Do dziś gdy słyszę sygnał karetki robi mi się gorąco. Mówili, że zapomnę, jednak minął już rok a ja czujęjakby to było wczoraj.
0
0