Re: Ugniatanie brzucha podczas porodu
Jeśli jesteś oburzona zachowaniem lekarza - a z tego co piszesz to raczej tak - to powinnaś napisać skargę na niego ... taki zabieg od kilkudziesięciu lat jest zakazany i aż strach pmysleć że młodzi lekarze nadal go praktykują :/
A o to skopiowany artykuł z rzeczpospolitej:
Ulubiony chwyt doktora
Kilka kobiet oskarża ginekologa z Zabrza o śmierć albo kalectwo swoich dzieci. Koledzy po fachu jednak wyjątkowo pobłażliwie patrzą na błędy doktora
Katarzyna Konczelska, drobna, energiczna kobieta z Gliwic, w 2003 r. urodziła córkę. Jej dwuipółletnia Ania do końca życia będzie niepełnosprawna. - Poród trwał ponad 35 godzin. To był koszmar. Doktor Jacek Rychlik zastosował chwyt Kristellera. To powszechnie zabronione wyciskanie dziecka łokciem - mówi Konczelska. - Gdyby na czas zrobiono cesarskie cięcie, Ania byłaby zdrowa. Cesarki jednak nie było, nie miałam na nią pieniędzy. A gdybym miała, to i tak Rychlik nie mógłby jej zrobić: ma tylko I stopień specjalizacji. Oprócz niego na sali nie było żadnego bardziej doświadczonego lekarza.
Zabroniona metoda
Chwyt Kristellera polega na wyciskaniu dziecka - lekarz z całej siły naciska na brzuch rodzącej i pomaga w ten sposób jej urodzić. Ten sposób jest zakazany, są inne metody pomocy kobiecie w porodzie, które nie powodują urazów dziecka i matki. Katarzyna Konczelska nie była jedyną pacjentką, której podczas porodu doktor Rychlik "pomagał", stosując niedozwolony chwyt. Jolanta Gierat rodziła trzy lata temu. - Na sali porodowej był tylko on. Doprowadził do tego, że moja Ola ma porażenie splotu ramiennego. Jest już po operacji, ale potrzebuje rehabilitacji - opowiada kobieta.
Joanna Kos oskarża lekarza o śmierć swojego synka. - Miałam bardzo ciężki poród. Lekarz nie zdecydował się na cesarskie cięcie, ale na chwyt Kristellera. Kubuś, mój synek, urodził się w ciężkim stanie. Długo umierał na oddziale intensywnej terapii - opowiada.
Po śmierci dziecka wystąpiła z pozwem przeciwko szpitalowi. Wciąż nie ma wyroku. - Rychlik stwierdził, że dziecko zmarło, bo miało wady genetyczne. Jednak badanie histopatologiczne mózgu, o które wystąpiliśmy po śmierci Kubusia, wykluczyło wady genetyczne - mówi Joanna. Tragedia spotkała też Mirosławę Skroboń, której poród także odbierał Jacek Rychlik. - Moje dziecko zmarło po półtora roku. Sąd uznał, że postępowanie lekarza doprowadziło do śmierci córeczki i ciężkich obrażeń wewnętrznych u mnie. W ubiegłym roku dostałam od szpitala w sumie 163 tysiące złotych odszkodowania i zadośćuczynienia - mówi.
Z krwotokiem do szpitala
Po tym wyroku lekarz został zwolniony ze Szpitala Rejonowego w Zabrzu. Dyrektor Jan Węgrzyn uzasadnił to "utratą zaufania" do podwładnego. - Ponieważ sąd uznał, że doktor Rychlik dopuścił się błędu w sztuce lekarskiej, żądamy od niego zwrotu odszkodowania. Przygotowujemy pozew. Nawiasem mówiąc, o taką kwotę wzrosła nam wysokość składki ubezpieczeniowej OC, którą musimy teraz opłacać - mówi dyrektor.
Poszkodowane przez lekarza kobiety złożyły doniesienie do prokuratury. - Na razie nie postawiliśmy mu zarzutów. Toczy się pięć postępowań w jego sprawie, ale nie przeciwko niemu - tłumaczy prokurator Aleksandra Słowińska z zabrzańskiej prokuratury. - Nie wykluczam, że lekarz wkrótce usłyszy zarzut, bo jedna z opinii biegłych jest dla niego niekorzystna. Zażądamy też, aby do czasu wydania wyroku przez sąd nie mógł leczyć i przyjmować pacjentek - dodaje prokurator.
Lekarza oskarżają jednak nie tylko matki, których porody przyjmował. Anna Kobiałka do gabinetu Jacka Rychlika, który ma prywatną praktykę w centrum Zabrza, przyszła na badanie. Lekarz zrobił jej cytologię i po kilkunastu dniach stwierdził, że pacjentka ma nadżerkę i powinna przejść zabieg, aby się jej pozbyć. Rychlik zrobił dwa zabiegi. Po ostatnim Anna trafiła z krwotokiem do szpitala.
Tam zdiagnozowano u niej raka. - Albo lekarz nieprawidłowo zinterpretował wyniki badań cytologicznych, albo wcale ich nie zrobił - tłumaczy kobieta.
Ofiara nagonki
Jacek Rychlik ma ponad 40 lat. Twierdzi, że padł ofiarą nagonki pacjentek i kolegów lekarzy. - Nie stosuję chwytu Kristellera. Przy każdym porodzie, który odbierałem, towarzyszył mi bardziej doświadczony lekarz: ordynator oddziału albo ktoś z II stopniem specjalizacji - mówi Rychlik. - Dlaczego wobec nich nie wyciąga się konsekwencji i nikt nie ma do nich pretensji? Spraw dyscyplinarnych się nie obawia. - Chodzę na wszystkie, chyba że jestem chory, tak jak ostatnio. O zarzutach prokuratury nic nie wiem - ucina. - Albo ma pecha, albo nie ma umiejętności. Nie znam innego lekarza, który miałby tyle zawodowych wpadek - mówi jeden z profesorów Śląskiej Akademii Medycznej w Katowicach.
Korporacja jednak wyjątkowo pobłażliwie patrzy na zawodowe wpadki doktora Rychlika.
Kilkanaście dni temu Okręgowy Sąd Lekarski orzekł, że ginekolog jest winny kalectwa 2,5-letniej Ani, córeczki Katarzyny Konczelskiej. Ukarał go jednak tylko pisemną naganą. W przypadku lekarza, który nie jest już zatrudniony na etacie w publicznym szpitalu, a jedynie ma prywatną praktykę, taka kara nie ma żadnego znaczenia. Tymczasem najwyższa kara, jaką może wymierzyć sąd lekarski, to zakaz wykonywania zawodu. - Była to pierwsza zakończona sprawa Rychlika przed sądem lekarskim. Wyrok nie jest prawomocny i strony mają się prawo od niego odwołać - tłumaczy tymczasem Katarzyna Strzałkowska, rzeczniczka prasowa Śląskiej Izby Lekarskiej.
TOMASZ SZYMBORSKI
________________________________________
Przez niego mamy zszarganą opinię
Dla "Rz" Stefan Kopocz
W sądzie dyscyplinarnym toczy się kilka postępowań przeciwko Jackowi Rychlikowi. Na przedostatnie posiedzenie sądu Rychlik nie przyszedł. Jeżeli lekarz unika stawienia się przed sądem dyscyplinarnym, to występuje wbrew własnemu środowisku. Przez niego mamy zszarganą opinię. Media twierdzą, że chronimy "doktora śmierć". To nieprawda. W interesie naszej korporacji jest usuwanie złych lekarzy, ludzi, którzy sprzeniewierzyli się zasadom pełnienia zawodu. Trzeba pamiętać jednak, że sądy lekarskie nie są sądami powszechnymi i nie wydają wyroków karnych. My orzekamy tylko o odpowiedzialności zawodowej lekarza, sprawdzamy, czy postępował zgodnie ze swoją wiedzą i umiejętnościami.
Stefan Kopocz jest okręgowym rzecznikiem odpowiedzialności zawodowej Śląskiej Izby Lekarskiej w Katowicach
0
0