Wielka miłość a rozczarowanie...
Mam niemały problem, a znajomi niekoniecznie są/byli w podobnej sytuacji, by mi doradzić.
Od ponad roku jestem w związku. Jestem z natury osobą wymagającą i długo szukałam drugiej połowy, bo mało który mężczyzna potrafi mnie ująć. Jestem 6 lat po rozwodzie, w między czasie spotykałam się z 3 mężczyznami, ale te związki trwały kilka miesięcy i kończyly się fiaskiem, nie żalowałam, z czasem różnice charakterów i oczekiwań były zbyt duże. W zeszłym roku poznałam jego. Inteligentny, przystojny, spokojny...czułam, że mogę mu zaufać....strzała amora dopadła mnie, a jego miałam wrażenie jeszcze bardziej. Dosłownie po kilku tygodniach zaczęły się rozmowy o wspólnym zamieszkaniu, jednak ustaliliśmy ze nastąpi to za rok, ze względu na dzieci, żeby nie było szoku. Przez rok spotykaliśmy się codziennie. Przyjeżdżał, poświęcał mi dużo czasu, zawsze pomocny, wesoły, szczęśliwy, wpatrzony jak w obrazek. Były rzeczy, które mnie drażniły....np żarty, które szły w pięty, stanowczość w egzekwowaniu pewnych czynności w szczególności od dzieci czy nie odzywanie się do domowników po kłótni przez długi czas. Mimo wszystko miłość kwitła. Czuliśmy oboje, że to właśnie to. Moje czerwone lampki były tłumione przez jego błysk w oczach, gdy tylko byliśmy razem. Czułam, że dawałam mu ukojenie i z wzajemnością. Wreszcie nadszedł moment wspólnego zamieszkania. Był to czas, w którym pojawiło się u niego sporo innych problemów. Chcąc go odciążyć większość kartonów nosiłam sama, rozpakowywałam, sprzątałam jego mieszkanie i jednocześnie swoje z którego opróżniałam rzeczy. Kiedyś to on przejmował inicjatywę w kuchni, w planach weekendowych, teraz czułam, że wszystko wzięłam na siebie. Nie tylko z dobrej woli. Czułam, że jak nie posprzątam w kuchni to będzie krzywa mina, coraz częściej były przytyki, że "ktoś to musi robić". Zaczęłam bardzo źle sypiać, miałam koszmary. Ja sprzątałam po ciężkim dniu w pracy a on siedział na kanapie oglądając TV. Jego wymagania rosły z każdym dniem. Pojawiały się przytyki względem mojego dziecka czy rodziny. Moje dziecko zaczął traktować jak zbędny przedmiot, który za dużo mówi, skacze, przeszkadza, a moje metody wychowawcze nieskuteczne. Dziecko niechętnie wracało do domu, problemy z emocjami były coraz większe. Tak jak kiedyś liczył się z moim zdaniem teraz traktuje jako nielogiczne, traktuje z góry.
Co o tym sądzicie? Czy któraś z Was też po przeprowadzce do wymarzonego faceta nagle poczuła się oszukana, wykorzystana i jak w pułapce? Czuje, że moje życie straciło sens, a facet był aktorem...jego prawdziwe oblicze ukazało się dopiero po wspólnym zamieszkaniu, a wcześniej to była tylko gra...Czuje, że ten cały rok to był jakiś sen...tego snu już nie ma...ten facet, który był dla mnie wszystkim jest obcym człowiekiem, nawet nie chce ze mną rozmawiać...co zrobić? wyprowadzić się? poddać się? po raz kolejny zmienić dziecku szkołę i wrócić na stare śmieci, mimo, że miesiącami marzyłam o tym momencie kiedy zamieszkamy razem? Czy tkwić w tej męczarni, gdzie czuję, że wina leży głównie po jego stronie, a obwiniana za to jestem tylko ja...
Od ponad roku jestem w związku. Jestem z natury osobą wymagającą i długo szukałam drugiej połowy, bo mało który mężczyzna potrafi mnie ująć. Jestem 6 lat po rozwodzie, w między czasie spotykałam się z 3 mężczyznami, ale te związki trwały kilka miesięcy i kończyly się fiaskiem, nie żalowałam, z czasem różnice charakterów i oczekiwań były zbyt duże. W zeszłym roku poznałam jego. Inteligentny, przystojny, spokojny...czułam, że mogę mu zaufać....strzała amora dopadła mnie, a jego miałam wrażenie jeszcze bardziej. Dosłownie po kilku tygodniach zaczęły się rozmowy o wspólnym zamieszkaniu, jednak ustaliliśmy ze nastąpi to za rok, ze względu na dzieci, żeby nie było szoku. Przez rok spotykaliśmy się codziennie. Przyjeżdżał, poświęcał mi dużo czasu, zawsze pomocny, wesoły, szczęśliwy, wpatrzony jak w obrazek. Były rzeczy, które mnie drażniły....np żarty, które szły w pięty, stanowczość w egzekwowaniu pewnych czynności w szczególności od dzieci czy nie odzywanie się do domowników po kłótni przez długi czas. Mimo wszystko miłość kwitła. Czuliśmy oboje, że to właśnie to. Moje czerwone lampki były tłumione przez jego błysk w oczach, gdy tylko byliśmy razem. Czułam, że dawałam mu ukojenie i z wzajemnością. Wreszcie nadszedł moment wspólnego zamieszkania. Był to czas, w którym pojawiło się u niego sporo innych problemów. Chcąc go odciążyć większość kartonów nosiłam sama, rozpakowywałam, sprzątałam jego mieszkanie i jednocześnie swoje z którego opróżniałam rzeczy. Kiedyś to on przejmował inicjatywę w kuchni, w planach weekendowych, teraz czułam, że wszystko wzięłam na siebie. Nie tylko z dobrej woli. Czułam, że jak nie posprzątam w kuchni to będzie krzywa mina, coraz częściej były przytyki, że "ktoś to musi robić". Zaczęłam bardzo źle sypiać, miałam koszmary. Ja sprzątałam po ciężkim dniu w pracy a on siedział na kanapie oglądając TV. Jego wymagania rosły z każdym dniem. Pojawiały się przytyki względem mojego dziecka czy rodziny. Moje dziecko zaczął traktować jak zbędny przedmiot, który za dużo mówi, skacze, przeszkadza, a moje metody wychowawcze nieskuteczne. Dziecko niechętnie wracało do domu, problemy z emocjami były coraz większe. Tak jak kiedyś liczył się z moim zdaniem teraz traktuje jako nielogiczne, traktuje z góry.
Co o tym sądzicie? Czy któraś z Was też po przeprowadzce do wymarzonego faceta nagle poczuła się oszukana, wykorzystana i jak w pułapce? Czuje, że moje życie straciło sens, a facet był aktorem...jego prawdziwe oblicze ukazało się dopiero po wspólnym zamieszkaniu, a wcześniej to była tylko gra...Czuje, że ten cały rok to był jakiś sen...tego snu już nie ma...ten facet, który był dla mnie wszystkim jest obcym człowiekiem, nawet nie chce ze mną rozmawiać...co zrobić? wyprowadzić się? poddać się? po raz kolejny zmienić dziecku szkołę i wrócić na stare śmieci, mimo, że miesiącami marzyłam o tym momencie kiedy zamieszkamy razem? Czy tkwić w tej męczarni, gdzie czuję, że wina leży głównie po jego stronie, a obwiniana za to jestem tylko ja...