Re: zmiana nazwiska??
Jak się hajtałęm ze Scully, to usilnie ją namawiałem, żeby ALBO zostawiła panieńskie, ALBO przyjęła moje.
No i przyjęła moje. Bez nacisków.
Teraz, prawie pół roku po ślubie, wydaje mi się, że cały ten szał przedślubny to rzecz sympatyczna, ale... mało ważna. To znaczy - pewnie, że moja żona była piękna w sukni, którą sobie wybrała i tak dalej, ale - jesteśmy razem, mężem i żoną, mamy życia zawodowe oddzielne i poza pracą - wspólne; uwspólniliśmy też moich i jej znajomych.
A jak czytam, babeczki, Wasze opinie, jak to chcecie bronić swych nazwisk, to aż mnie niesmak ogarnia: przed kim chcecie bronić? Przed osobą, która rzekomo jest Waszą drugą połówką?
Rozumiem aspectae praktyczne, że lekarka, że prawniczka. Ale nie rozumiem "moje ładne, jego brzydkie".
A jak mąż będzie miał za 5 lat duży brzuch, to co? Nie będzie ładny i... co wtedy?
A jak Wy, po porodzie zmienicie swoje figury z dziewczęcych na matrony?
I tak mi się zdaje, że z tym nazwiskiem to takie przesłanianie istoty sprawy. Przesłanianie Miłości (czy też, nie daj Bóg, łatwizny) problemikami i przekomarzankami.
Pozdrówki!
Mulder.
PS. Nie ten, kto najgłośniej krzyczy, jest najmądrzejszy.
Nie ten (i nie ta), kto "postawi na swoim" jest niezależny.
Czasem to po prostu wredota wyłazi :(
0
0