Re: Mamy Marcowe i Kwietniowe 2011 - 18
witajcie dziewczyny po długiej przerwie
dziś udało mi się nadrobić zaległości w czytaniu... :)mały akurat usnął więc chwila dla siebie :)
no więc tak - mam nadzieję,że Was nie zanudzę moją historią :)
poród - w sumie wszystko trwało 2h !!! obudziłam się ok.1.50 z myślą o pójściu do wc,
ale jak wstawałam ogarnęła mnie fala gorąca i jakiś dziwny skurcz mnie złapał :)
se myślę-za szybko wstałam, poszłam do wc a tam zaczęła się akcja "oczyszczanie organizmu" więc zaczęło się robić podejrzane...
odszedł czop i wtedy skupiłam się na skurczach :) były bolesne i moja myśl:jak to są te pierwsze skurcze
to ja nie przetrwam tych końcowych...
próbowałam znaleźć jakąś dogodną pozycję bo były ostre te skurcze i obudziłam męża aby zaczał mierzyć czas między
skurczami bo coś często mi się wydawały a już nie skupiałam na czasie...
padło hasło : co 1.5 minuty :) więc szybka akcja ubierania - co było koszmarne bo między skurczami musiałam pomyśleć
jeszcze co trzeba dorzucić do torby i jeszcze trzeba było się ubrać...
no i kończąc ubieranie czułam juz parcie... trochę mnie to przeraziło bo czekała nas droga na zaspę przez super mega trakt św.wojciecha:)
wyjechaliśmy ok 3.10 z domu i nie wiem ile czasu jechaliśmy ale kazałam mojemu mężowi jechać przez wszystkie czerwone
po drodze i dodatkowo kazałam mu jeszcze krzyczeć "nie przyj kobieto, nie przyj"
wpadliśmy na zaspę-mój M skoczył po wózek bo powiedziałam,że nie dojdę :) a potem izba przyjęć
i "przemiła" pani kazała mi się rozebrać -co graniczyło z cudem :) i powiedziała-jedziemy :)
spytałam się tylko jakie rozwarcie a ona "jak to jakie,pełne"
kolejna miła pani była juz na sali porodowej - "trzeba było wcześniej przyjechać, zaczynamy za chwilę przeć"
no i tak o 3.55 był już na świecie mały Bąbel :) najgorsze było powstrzymywanie parcia- jakaś masakra :)
niestety nie obyło się bez nacięcia krocza :) masaż krocza w ciąży i ćwiczenie mięśni kegla poszło na marne:)
dali mi małego na brzuchol i po zszyciu intymnej strefy poserfowaliśmy na salę poporodową gdzie po jakimś czasie przyszedł pediatra i stwierdził że małego trzeba
dać na salkę adaptacyjną bo "dyszy",niestety jeszcze nie zdążył się przyssać do piersi i mi go wzięli...
ja powędrowałam na oddział a mały na adaptacyjną. okazało się że miał CRP strasznie wysokie-związne z jakąś infekcją więc dostawał antybiotyk.
ja uparta kobieta chciałam do niego iść jak najszybciej i niestety 4h po porodzie próba pójścia do wc okazała się złym pomysłem.
wracając nie doszłam do pokoju-zemdlałam przed drzwiami-na szczęście jakaś babka mnie złapała bo żle by się mogło skończyć-wszędzie są kafle na podłodze :)
okazało się że strasznie spadła mi hemoglobina i żelazo - co przyczyniło się do propozycji lekarki na następny dzień"przy takiej morfologii zalecamy przetaczanie krwi" -
na co się nie zgodziłam.
powiedziałam,że już się lepiej czuję i że póki co nie ma takiej potrzeby. najlepsze jest to,że w kolejnym dniu była inna zmiana personelu
i tam juz nie padło hasło przetaczania krwi a opcja zastrzyków żelaza domięśniowo-po prostu myślałam,że tam ich rozniosę :)
w tym czasie, mojej małej niedyspozycji przystawiałam małego do piersi ale coś jakoś tak wydawało mi się,że za bardzo wisi na piersi i jest marudny,
był to 3 dzień kiedy byłam w szpitalu,wieczorem pojawiła się nowa współlokatorka i stwierdziła z doświadczenia że mały jest głodny...
wieczorem poleciał na wagę u położnych i spadek miał >10% więc zaczęło się dokarmianie sztucznym i akcja z laktatorem-ściągnęłam za pierwszym razem kilka kropli,więc jak mały miał się najeść...
w sumie w szpitalu byłam 8dni- moje wnioski : co zmiana personelu to inna opinia i porady, przy każdej zmianie jest jakaś "hetera"- czyli położna, która patrzy na Ciebie spode łba :)
jak są jakieś wątpliwości najlepiej pytać kogo się da :)
w sumie dzięki temu że byłam tak długo udało mi się pobudzić napływ mleka, ściągałam pokarm i dawałam małemu "po strzykawce"-czyli palec do buzi aby go ssał i strzykawką podajemy mleko:)
wiedziałam dzięki temu ile zjada :) teraz jestem już kilka dni w domu i karmie małego tylko piersią i w sumie nie wiem czy się najada czy nie :) karmie go różnie -czasem co 1.5 a czasem co 4 godziny,
jak wpycha łapki do japki to znak,że już się głodomorra odzywa :) ale niestety chyba zaczął mieć kolki - podkurcza nóżki i się spina i czasem słychać jakiegoś siarczystego bąka :) odkryłam że najlepszym antidotum jak do tej pory to leżenie na moim brzuchu:)
chyba kupię termoforek i będę mu przykładać do brzusia- ciekawe czy da się oszukać :)
a co do krocza to hmmm myślałam,że będzie gorzej- czuje jeszcze mały dyskomfort ale da się przeżyć :) przed zdjęciem szwów pomagało przy siadaniu kółko poporodowe z jakimiś kuleczkami - w akpolu mozna dostać, nie jakiś super komfort ale ułatwiał sprawę :)
mam nadzieję,że nie zanudziłam :)
ogólnie stwierdzam,że pewne rzeczy chyba robi się intuicyjnie.myślałam,że będę mieć problemy z przewijaniem i ubieraniem,
ale w szpitalu przy dużej intensywności obchodów, zastrzyków i innych przeglądów trzeba było nabrać szybko wprawy :)
niestety jeszcze nie rozpoznaję co oznacza jaki płacz ale to może przyjdzie z czasem :)
1
0