Sercowo-rozsądkowy dylemat
Mam nadzieję, że mnie nie zlinczujecie i zrozumiecie trudną sytuację, w której się znalazłam.
Mam 30 lat i kilka ginekologicznych operacji za sobą (każda z nich + mój wiek zmniejszają moje szanse na urodzenie dziecka). Do tego nie mam rodziny, a ta, z której pochodzę byłą wyjątkowo patologiczna.
Wyrwałam się z tego bagna, kredytami i chorym kręgosłupem dorobiłam się wszystkiego, co posiadam - SAMA, bez żadnej pomocy.
Teraz ciągnę za sobą duży kredyt, remontuję mieszkanie, które dostałam po śmierci mamy. Kredyt pożera połowę mojej wypłaty, a czynsz i opłaty pozostawiają mi 300-400,- miesięcznie na utrzymanie. Do wprowadzenia się na to mieszkanie brakuje mi 15 000,- więc kombinuję, liczę, planuję sprzedaż samochodu, czyli trochę się cofam, zamiast iść na przód, ale do rzeczy.
Przez 3 lata byłam w przeciętnym związku. Żadnych rewelacji, ale było "miło". Mój partner był domatorem, a kiedy wychodził, to raczej z kolegami, ze mną co najwyżej spacerował (żadnego grilla ze znajomymi, żadnego wypadu nad jezioro, ewentualnie spacer z psem). Przez 1,5 roku marudziłam mu o tym, że chcę założyć rodzinę - on mnie zbywał, zmieniał temat, nie chciał dziecka. Kochał mnie, ale różnica priorytetów sprawiła, że zakończyłam tą znajomość.
Wynajmuję teraz mieszkanie i spłacam kredyt na remont za marną pensję. Ciężko mi się żyje, żeby nie powiedzieć, że sobie nie radzę.
Trzy miesiące temu poznałam chłopaka, z którym się związałam (na początku była to zwykła znajomość, ale ostatecznie zamieszkał u mnie... właściwie to został kiedyś na noc i już tak się zadomowił...).
Wiedziałam, że ma 2 dzieci (4 i 6) i że jeszcze nie ma rozwodu, chociaż oboje z żoną od dawna ze sobą nie są. Wiem, że bardzo mnie kocha, ale to jest trudny związek, bo:
- powiedział mi dopiero po miesiącu, że był żonaty 2 razy! i że z tamtego związku również jest dziecko...
- aktualna żona wtrąca się w nasz związek i często łapię pana X (nazwijmy go tak umownie) na tym, że nie mówi mi o swojej rozmowie z żoną na tematy, które mnie dotyczą (wiem, że źle zrobiłam, ale sprawdziłam mu kilka razy telefon). Sprawa dotyczy przejęcia opieki nad dziećmi i uważam, że to również mnie dotyczy, skoro miałabym z nimi mieszkać (a właściwie to one u mnie)
- pan X nie ma prawa jazdy, mieszkania, NIC, ma słabo płatną pracę (ma 35 lat), a alimentów ma bardzo dużo...
- dzieci pana X co drugi tydzień są u mnie od piątku do niedzieli - bardzo je lubię, ale sieją spustoszenie i jednak zabierają mój czas na odpoczynek tak egoistycznie rzecz ujmując
- mieszka u mnie i pomimo, że robi zakupy bieżące (tak jak i ja), to jednak nie dokłada się do czynszu i opłat (czyli ja płacę 1200,- miesięcznie + kredyt na remont + paliwo do mojego samochodu, z którego korzystamy razem, itd.)
Mój były chłopak, który przez 3 lata nie zrobił nic, żeby ten związek szedł do przodu, a przez ostatnie 1,5 roku był przeciwny zakładaniu rodziny, teraz zawzięcie o mnie walczy - kupił pierścionek zaręczynowy, odłożył pieniądze na remont mieszkania, chce założyć rodzinę nawet już... Przez te 3 lata nie było między nami euforii, namiętności, bólu brzucha ze śmiechu... Było zwyczajnie, ale bezproblemowo.
Z kolei z panem X dogaduję się świetnie, podoba mi się fizycznie, mówimy to samo w tym samym czasie i mamy te same zainteresowania, ALE on ma 3 dzieci, 2 byłe żony, słabo zarabia i nie widzę przy nim większych perspektyw (tym bardziej, że on pracuje w firmie budowlanej, a ja płacę 20 000,- za samą robociznę przy remoncie, chociaż on mógłby to zrobić, skoro chce ze mną mieszkać i nie wkłada żadnego wkładu finansowego w żadne mieszkanie - ani to wynajmowane, ani remontowane!)
Boje się, że z boku moja znajomość z panem X wygląda inaczej, że jestem wykorzystywana, bo przecież jestem niezależna, bez zobowiązań, zaradna, ustatkowana materialnie (samochód, mieszkanie, praca...)
Próbowałam skończyć tą znajomość, ale widzę, że mu na prawdę zależy, mi też cholernie, ale boję się, że skończę jak cała moja rodzina - niezapłacone rachunki, komornicy, patologia, egzystencja od 1-ego do 1-ego... Z drugiej strony powrót to byłego chłopaka też jest ryzykowny, bo czy wierzyć w tą radykalną przemianę?
Za dwa tygodnie mam się przeprowadzić na mieszkanie po mamie i zacząć nowy etap w życiu. Nie chcę zamieszkać tam z panem X, bo on nie włożył w to mieszkanie ani pracy, ani pieniędzy, ani swojego czasu - ja natomiast wszystko. Do tego jak tu założyć rodzinę i starać się o dzieci z kimś, kto ma już troje swoich? Z kolei nie wiem też i boję się zaryzykować powrót do byłego chłopaka. Dodam, że to już ostatni gwizdek na założenie rodziny (opinia ginekologów). Serce zawsze po kilku miesiącach przestaje bić szybciej, motylki w brzuchu odfruwają i przychodzi szarość dnia codziennego...
Jakie jest Wasze zdanie, jak Wy byście postąpili/postąpiły?
Mam 30 lat i kilka ginekologicznych operacji za sobą (każda z nich + mój wiek zmniejszają moje szanse na urodzenie dziecka). Do tego nie mam rodziny, a ta, z której pochodzę byłą wyjątkowo patologiczna.
Wyrwałam się z tego bagna, kredytami i chorym kręgosłupem dorobiłam się wszystkiego, co posiadam - SAMA, bez żadnej pomocy.
Teraz ciągnę za sobą duży kredyt, remontuję mieszkanie, które dostałam po śmierci mamy. Kredyt pożera połowę mojej wypłaty, a czynsz i opłaty pozostawiają mi 300-400,- miesięcznie na utrzymanie. Do wprowadzenia się na to mieszkanie brakuje mi 15 000,- więc kombinuję, liczę, planuję sprzedaż samochodu, czyli trochę się cofam, zamiast iść na przód, ale do rzeczy.
Przez 3 lata byłam w przeciętnym związku. Żadnych rewelacji, ale było "miło". Mój partner był domatorem, a kiedy wychodził, to raczej z kolegami, ze mną co najwyżej spacerował (żadnego grilla ze znajomymi, żadnego wypadu nad jezioro, ewentualnie spacer z psem). Przez 1,5 roku marudziłam mu o tym, że chcę założyć rodzinę - on mnie zbywał, zmieniał temat, nie chciał dziecka. Kochał mnie, ale różnica priorytetów sprawiła, że zakończyłam tą znajomość.
Wynajmuję teraz mieszkanie i spłacam kredyt na remont za marną pensję. Ciężko mi się żyje, żeby nie powiedzieć, że sobie nie radzę.
Trzy miesiące temu poznałam chłopaka, z którym się związałam (na początku była to zwykła znajomość, ale ostatecznie zamieszkał u mnie... właściwie to został kiedyś na noc i już tak się zadomowił...).
Wiedziałam, że ma 2 dzieci (4 i 6) i że jeszcze nie ma rozwodu, chociaż oboje z żoną od dawna ze sobą nie są. Wiem, że bardzo mnie kocha, ale to jest trudny związek, bo:
- powiedział mi dopiero po miesiącu, że był żonaty 2 razy! i że z tamtego związku również jest dziecko...
- aktualna żona wtrąca się w nasz związek i często łapię pana X (nazwijmy go tak umownie) na tym, że nie mówi mi o swojej rozmowie z żoną na tematy, które mnie dotyczą (wiem, że źle zrobiłam, ale sprawdziłam mu kilka razy telefon). Sprawa dotyczy przejęcia opieki nad dziećmi i uważam, że to również mnie dotyczy, skoro miałabym z nimi mieszkać (a właściwie to one u mnie)
- pan X nie ma prawa jazdy, mieszkania, NIC, ma słabo płatną pracę (ma 35 lat), a alimentów ma bardzo dużo...
- dzieci pana X co drugi tydzień są u mnie od piątku do niedzieli - bardzo je lubię, ale sieją spustoszenie i jednak zabierają mój czas na odpoczynek tak egoistycznie rzecz ujmując
- mieszka u mnie i pomimo, że robi zakupy bieżące (tak jak i ja), to jednak nie dokłada się do czynszu i opłat (czyli ja płacę 1200,- miesięcznie + kredyt na remont + paliwo do mojego samochodu, z którego korzystamy razem, itd.)
Mój były chłopak, który przez 3 lata nie zrobił nic, żeby ten związek szedł do przodu, a przez ostatnie 1,5 roku był przeciwny zakładaniu rodziny, teraz zawzięcie o mnie walczy - kupił pierścionek zaręczynowy, odłożył pieniądze na remont mieszkania, chce założyć rodzinę nawet już... Przez te 3 lata nie było między nami euforii, namiętności, bólu brzucha ze śmiechu... Było zwyczajnie, ale bezproblemowo.
Z kolei z panem X dogaduję się świetnie, podoba mi się fizycznie, mówimy to samo w tym samym czasie i mamy te same zainteresowania, ALE on ma 3 dzieci, 2 byłe żony, słabo zarabia i nie widzę przy nim większych perspektyw (tym bardziej, że on pracuje w firmie budowlanej, a ja płacę 20 000,- za samą robociznę przy remoncie, chociaż on mógłby to zrobić, skoro chce ze mną mieszkać i nie wkłada żadnego wkładu finansowego w żadne mieszkanie - ani to wynajmowane, ani remontowane!)
Boje się, że z boku moja znajomość z panem X wygląda inaczej, że jestem wykorzystywana, bo przecież jestem niezależna, bez zobowiązań, zaradna, ustatkowana materialnie (samochód, mieszkanie, praca...)
Próbowałam skończyć tą znajomość, ale widzę, że mu na prawdę zależy, mi też cholernie, ale boję się, że skończę jak cała moja rodzina - niezapłacone rachunki, komornicy, patologia, egzystencja od 1-ego do 1-ego... Z drugiej strony powrót to byłego chłopaka też jest ryzykowny, bo czy wierzyć w tą radykalną przemianę?
Za dwa tygodnie mam się przeprowadzić na mieszkanie po mamie i zacząć nowy etap w życiu. Nie chcę zamieszkać tam z panem X, bo on nie włożył w to mieszkanie ani pracy, ani pieniędzy, ani swojego czasu - ja natomiast wszystko. Do tego jak tu założyć rodzinę i starać się o dzieci z kimś, kto ma już troje swoich? Z kolei nie wiem też i boję się zaryzykować powrót do byłego chłopaka. Dodam, że to już ostatni gwizdek na założenie rodziny (opinia ginekologów). Serce zawsze po kilku miesiącach przestaje bić szybciej, motylki w brzuchu odfruwają i przychodzi szarość dnia codziennego...
Jakie jest Wasze zdanie, jak Wy byście postąpili/postąpiły?