Re: Do mam które zdecydowały się na życie za granicą
ja jestem takim przypadkiem:)
mój syn poszedł tutaj do szkoły jako 7 latek, do drugiej klasy. mieszkamy w dużym miescie i akurat tutaj jest specjalna szkola dla obcokrajowcow - bardzo fajna, jesteśmy razem z mezem nia zachwyceni. akurat w tej szkole dzieci uczą się norweskiego od podstaw, ale w innych szkołach są po prostu dodatkowe lekcje norweskiego poza tymi "normalnymi", dzięki czemu dzieci mają szansę dorównać swoim rówieśnikom stąd. Poza tym każda szkoła ma obowiązek zapewnić nauczyciela języka ojczystego, chociaż parę godzin tygodniowo. I tak to tutaj jest, czasem trzeba jechać do innej szkoły na te lekcje, ale nie ma problemu z zapewnieniem tego(w razie czego szkoła zapewnia nawet taksówki żeby dowieźć dziecko:) ale w dużych miastach nie ma najmniejszego problemu z tymi lekcjami polskiego jak i dodatkowym norweskim, tutaj jest naprawdę dużo obcokrajowców i szkoły są do tego przygotowane.
dzieci jak to dzieci kolegów znajdują bardzo szybko, a im więcej przebywają z Norwegami tym szybciej łapią język (tu akurat jestem wielką zwolenniczką nie zamykania się w kręgu Polaków, których jest wszędzie pełno, bo dzieciom potem trudno wejść w środowisko Norwegów) mój syn po poł roku tutaj czyta książki po norwesku! i rozumie bardzo dużo, często powtarza męża, który właśnie skończył 3 poziom kursu w szkole językowej... gorzej z pisaniem, ale do tego ma czas:) ogólnie w szkole z tego co widzę jest tutaj niższy poziom niż w Polsce, tak więc nie ma się co bać że dziecko będzie miało tyły, jeśli tylko załapie podstawy norweskiego to szybko nadgoni całą resztę.
w szkołach są zajęcia dodatkowe, jest coś w rodzaju świetlicy, nazywa się to SFO, ale nie wygląda to tak jak w Polsce, że na dziko jest zaaranżowana sala i stoliki i jedna pani na 50 osób i róbta co chceta, byle bez ofiar;) tylko są normalnie gry i zabawy dla dzieciaków, wyjścia na dwór, płaci się za to ok. 1300 koron, ale naprawdę warto. Bo dzieci się mogą poznać, ćwiczyć język, no i nie siedzą przy komputerach czekając az rodzice wrócą z pracy.
Mój młodszy syn (2,5 roku) od miesiąca chodzi do norweskiego przedszkola, po polsku zaczynał dopiero mówić i to głównie ja rozumiałam jego język, a teraz zaczyna już po norwesku gadać:) wiem, że on nie będzie miał już żadnego problemu jak pójdzie od początku do norweskiej szkoły.
języka tutaj, jeśli myśli się o pozostaniu trzeba się uczyć. angielski zna każdy (raz zdarzył mi się jakiś turek który mówił ledwo po norwesku, a to było tydzień po przyjeździe tutaj, po angielsku ani słowa, a pracował w wulkanizacji to się dogadaliśmy na migi że dziura w oponie:) bo w szkołach dzieciaki mają prawie tyle samo lekcji angielskiego co norweskiego. ale to zawsze jest język obcy i o ile chcemy cokolwiek załatwić to nie ma problemu, ale jeśli chcemy tu żyć to z czystej przyzwoitości trzeba się uczyć tego norweskiego. zupełnie inaczej ludzie to odbierają, nawet jak się duka i robi błędy.
jedzenie jak to jedzenie, nam brakuje polskich słodyczy, ale za to zaczęliśmy pożerać ogromne ilości owoców, nawet mój syn, który całe życie za jedyne słuszne owoce uznawał banany, teraz je borówki, jabłka, maliny, mandarynki, kiwi, arbuzy, granaty... nigdy bym się tego po nim nie spodziewała:)
w szkole też jest zakaz przynoszenia słodyczy na drugie śniadanie, do picia tylko woda lub mleko, w przedszkolach zresztą tak samo. żadnej coli czy słodkich napojów, do jedzenia kanapki - broń boże z masłem czekoladowym i owoce. na wycieczki jest dozwolone kakao, wtedy to jest rarytas prawdzwy:) no i przerwy w szkole wszystkie na dworze, nie mówiąc o przedszkolach, gdzie dzieci prawie ciagle na zewnątrz siedzą. starsze dzieci też muszą mieć odpowiednie ubranie na deszcz, śnieg, jak jest przerwa to szybko się ubierają i niezależnie od pogody są na dworze.
0
0